- Nadal nie wierzę, że on to zrobił. – Z uwagą
wpatrywałam się w Penelope kręcącą głową z dezaprobatą. Zafascynowana wpatrywałam się w jej brązowe
pukle, próbując nie myśleć o tym, co stało się pięć dni wcześniej, kiedy
Mateusz dobitnie oznajmił mi, że czas pożegnać się z Ealing w trybie
natychmiastowym. Nieco podłamana ostatnimi wydarzeniami, wciąż próbowałam się
zmusić do szukania czterech kątów w którym mogłabym mieszkać. Nie mogłam dłużej
nadużywać gościnności Penelope, a mieszkanie w Trekstock byłoby moim całkowitym upadkiem. Miałam jeszcze jeden
dzień na znalezienie mieszkania i zabrania reszty rzeczy z domu. Mało czasu,
ale cóż – nie pierwszy raz przychodzi mi myśleć pod presją.
- Miał do tego prawo – mruknęłam, podpierając brodę na
dłoni. Drugą ręką, kolejny raz, odrzuciłam połączenie od Ramosa. Blondyn nie
dawał za wygraną i uparcie proponował mi mieszkanie ze sobą, kiedy ja za każdym
razem konsekwentnie odmawiałam. Chciałam poradzić sobie z tym problemem sama,
bez udziału osób trzecich. Odwróciłam telefon ekranem do dołu po czym
napotkałam pełne dezaprobaty spojrzenie mojej przyjaciółki. Westchnęłam głośno
i biorąc kolejnego cukierka, mentalnie przygotowałam się na umoralniającą
gadkę. Boże, już wolałam, kiedy jej jedynym, ulubionym tematem był Harry, nie
moje, rozwalone do granic możliwości, życie.
- Dalej będziesz go unikać? – zapytała z wyrzutem. –
Przecież on chce ci pomóc.
- Mieszkanie z nim pod jednym dachem nazywasz pomocą?
– zapytałam, ładując sobie cukierka do ust. – To nie ma racji bytu. Jesteśmy
tylko przyjaciółmi, w innej relacji na sto procent pozabijalibyśmy się –
dodałam z pełną buzią czekolady.
- Tym bardziej powinniście razem zamieszkać razem,
kretynko – prychnęła. – Dobrze wiesz, że wolałam Nialla, ale teraz kiedy rzeczy
się nieco, hm, skomplikowały, to miłe ze strony Ramosa, że tak się tobą
opiekuje – stwierdziła. – Odbierz ten pieprzony telefon, zanim zgniotę go swoim
obcasem.
Z rezygnacją podniosłam aparat i odebrałam połączenie,
kompletnie ignorując pełen wyczekiwania wzrok Penelope.
- Mówiłam ci już, nie zamieszkam z tobą, Dan –
westchnęłam, wywracając oczami. Boże, jaki ten człowiek jest upierdliwy i
uparty. Teraz nie dziwie się, że został jednym z najlepszych adwokatów w kraju.
- Jezu, wiem – mruknął zniecierpliwiony, na co zmarszczyłam
brwi. Co? Odpuścił? A niech mnie, więc kontynuuj, dupku. – Dzwonię, żeby ci
powiedzieć, że znalazłem dla ciebie mieszkanie. Jest gotowe do sprzedaży, ale
jeżeli nie dostaniesz kredytu, właściciel jest gotowy wynajmować je dla ciebie
przez jakiś czas – powiedział swoim popisowym, profesjonalnym tonem.
Zamurowało mnie. Nie tego się spodziewałam. To nie był
pierwszy raz, kiedy Dan został moim wybawcą, ale fakt, że odpuścił namawianie
mnie na mieszkanie w jego czterech kątach i postanowił poszukać innego wyjścia,
sprawił że zrobiło mi się cieplej w okolicy serca. To było tak cholernie miłe z
jego strony. Nie zważając na Penelope, która omal nie wyrwała mi telefonu aby
słyszeć wszystko co mówi blondyn, odchyliłam się i spytałam równie
profesjonalnie:
- Kiedy mogę je obejrzeć?
***
Godzinę później razem z Penelope i Danem szarpiącym
się z zamkiem, znajdowałam się na
siedemnastym piętrze jednego z luksusowych kompleksów znajdujących się na
granicy Ealing i Fulham. Z konsternacją
wpatrywałam się w złote cyfry, które składały się na numer 1724, myśląc o tym, że ludziom mieszkającym w tym
miejscu, pieniądze na pewno wystają z tyłków. W tym przekonaniu utwierdziła
mnie kobieta przechodząca obok nas, która miała na sobie ubrania z logo
wszystkich liczących się domów mody na świecie. Boże, ten nowobogacki styl to
kompletnie nie moja bajka.
Kiedy już miałam zamiar uciekać z tego luksusowego
przepychu, Ramos w końcu uporał się z zamkiem i wpuścił nas do środka. Moim
oczom ukazała się niewielka przestrzeń. Naprzeciwko wejścia znajdowało się
panoramiczne okno, gdzie z lampką wina można by usiąść i podziwiać zachodzące
słońce Londynu, po lewej stronie znajdował się mały aneks kuchenny, a tuż za
nim, niewielki salon; po prawej stronie zaś znajdowała się para ciemnobrązowych
drzwi. Patrzyłam na całe wnętrze uważnie zastanawiając się jakim cudem takie
mikroskopijne wnętrze ma w sobie tyle nonszalancji i uroku. To przecież
niemożliwe. Te lśniące meble, pachnący nowością dywan w saloniku… I ta piękna
podłoga... Zaraz, czy to marmur?!
Ramos spojrzał na mnie z ukosa, kiedy nieudolnie
próbowałam podnieść szczękę z podłogi. To było piękne mieszkanie, pomimo swoich
czterdziestu pięciu metrów kwadratowych. Pomimo tego że było mikroskopijne i
pomimo tego, że zapewne jestem zbyt biedna na posiadanie tego mieszkania,
oczami wyobraźni już widziałam siebie tutaj, samotnie leżącą na zapewne
niewiarygodnie miękkiej kanapie, sączącą jakieś dobre wino i spokojnie
kontemplującą nad swoim żałosnym żywotem. Tak, to była bardzo przyjemna myśl.
Na moją twarz wpełzł leniwy uśmiech. Kiedy do końca zatracałam się w swoich
myślach, poczułam jak Penelope delikatnie szturcha mnie w ramię.
- Nie żeby coś, ale… eee… nie stać cię na to
mieszkanie – spojrzała na mnie zrezygnowana.
Prychnęłam. Oczywiście, że nie.
Ale z drugiej strony – czas nagli, a ja nie mam planu B, ani innego
potencjalnego schronienia, nie licząc Penelope i Dana. Z moją przyjaciółką
spędzanie połowy dnia było uciążliwe i ciężkie do zniesienia i mieszkając z nią
załamałabym się psychicznie do końca, natomiast Dan… cóż, nie chcę z nim
mieszkać, bo… nie.
Uniosłam brwi i spojrzałam na Penelope, która
próbowała się nie śmiać. Wywróciłam oczami. Wiedziałam, że moja blizna na czole
jest jeszcze bardziej widoczna, kiedy marszczę czoło. To był jeden z powodów,
że wolałabym skoczyć z Tower Bridge, niż przebywać z nią dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Uwierzcie lub nie, ale
ciągłe docinki Pen, która ochrzciła mnie zaginioną siostrą Harry’ego Pottera,
zaczynały mnie już nudzić i drażnić.
Ponownie na nią spojrzałam. Jeżeli miałam odbudowywać
swoje życie, to właśnie tutaj. To będzie mój mały azyl, własne forteca. To co,
że będę klepać biedę do końca życia. Za głupotę się płaci, jednak to, co za
chwilę miałam zrobić, na pewno kiedyś zapewni mi szczęście.
- Dan, ile właściciel chce za to mieszkanie? - zapytałam, patrząc prosto w jego oczy. Ten
spojrzał na mnie z błyskiem i zaglądnął do teczki, którą dopiero teraz
dostrzegłam.
- Cóż, wartość tego mieszkania jest kurwesko wysoka,
ale zrobię tak, że będziesz mieszkać tu na godnych warunkach – jego głos znów
był taki profesjonalny. – Mam haka na
właściciela.
Spojrzałam na Penelope, po czym obie wolno kroczyłyśmy
ku Ramosowi. Kompletnie nie miałam pojęcia co ta przebiegła bestia kombinowała,
jednak znając jego nieprzewidywalny i popierdolony charakterek, mogłam
spodziewać się niezłej bomby.
- Co takiego znalazłeś na tego… - Penelope wyrwała mu
kartkę z dłoni i zaczęła wodzić po niej wzrokiem - … Andersona?
- Lydia. Lydia Anderson – Ramos poprawił swoją
koszulę. – Och, po prostu zdobyłem zdjęcia jak ta ździra bzyka się z dozorcą
mojego mieszkania – powiedział, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz na
świecie.
No proszę, wiedziałam, że nikt za małoważne informacje
nie oddałby tego mieszkania za bezcen. Kiedy zaczęłam się zastanawiać czy Ramos
przypadkiem nie należy do jakieś mafii, usłyszałam głos Pen.
- Ty naprawdę jesteś pojebany, Dan – powiedziała z
podziwem, a chłopak wyszczerzył się.
Niewiele myśląc podeszłam do niego i obdarzyłam go siarczystym
buziakiem w same usta. Ramos spojrzał na mnie zaskoczony, kiedy nie zważając na
lekkie zawroty głowy, pisnęłam podekscytowana.
- Chcę już jutro tu mieszkać – oświadczyłam, na co Dan
pokręcił głową.
- Jutro nie ma szans. Muszę być na ślubie – spojrzał
na mnie przepraszająco, a mój entuzjazm zmalał.
No tak, kompletnie zapomniałam
o tym, że Niall się żeni. To było tak abstrakcyjne. Ponownie przywołałam w
głowie wspomnienia z okresu wiecznej szczęśliwości, którą zburzyła niejaka
Sophie Ward i jej dziecko. Cóż, byłam konsekwentna i mając w głowie obraz
Nialla trzymającego syna dziewczyny, postanowiłam milczeć. Lepiej dla nas
wszystkich – on zacznie nowe życie i ja. Bez żadnych dramatów, nieswoich
dzieci, sławy i alkoholu. Będę zwyczajną dwudziestojednolatką z olbrzymim
kredytem do usranej śmierci, żywiącą się jedynie chlebem i wodą i będę
zajebiście szczęśliwa.
- Dobrze, więc zróbmy to w niedzielę – powiedziałam
twardo, na co Dan potaknął, a na moje usta po raz pierwszy od dawna wpełzł
szczerzy uśmiech.
***
- Wciąż uważam, że jesteś porąbana, Mags – Penelope
pociągnęła łyk wina z kartonu, będąc oparta o biurko w Trekstock. Spojrzałam na nią smętnie, wzruszając ramionami. Wiedziałam,
że przychodząc do fundacji czeka nas rozmowa o życiu – było to wiadome w
momencie, kiedy kupowała najtańsze wino od jakiegoś Araba, który prowadził
mobilny monopolowy sklepik oraz kiedy w wejściu ujrzałam Elenę. I nie chodziło
tutaj o przedyskutowanie mojego przyszłego mieszkania. Nie miałam ochoty znów
wykłócać się o to, czy powinnam powiedzieć Niallowi prawdę. Postępuje tak, jak
uważam – właściwie. Szkoda tylko, że mojej decyzji nie akceptuje istota, która
śmie nazywać się moją przyjaciółką od ponad dwóch lat.
- On się jutro żeni. To twój ostatni dzwonek –
mruknęła Elena, przejmując karton od Penelope. Nie zdziwiły mnie słowa
dziewczyny – znając krótki język Pen, na pewno wiedziała o mojej tajemnicy
wcześniej, jednak postanowiła pozostać wierna groźbom mojej przyjaciółki i nie
puszczać pary z ust. Z drugiej strony Elena była zaufaną osobą, ale mój żołądek
zrobił fikołka, kiedy pomyślałam, że krąg wtajemniczonych się powiększa. Jasna
cholera.
- Nie – powiedziałam sucho, odbierając karton od
Eleny. Pociągnęłam dużego łyka, krzywiąc się. To cholerstwo było obrzydliwe,
jednak poczułam się troszkę lepiej. – Lepiej będzie tak, jak jest.
- Nie, nie, nie – Pen pokręciła głową, a Elena jej
zawtórowała. – Ty po prostu boisz się reakcji Nialla. To niemożliwe, abyś tak
nagle odkochała się i przestało ci na nim zależeć.
- Uwierz mi, nawet najgorsza prawda jest najlepszym
rozwiązaniem. Ty wmawiasz sobie, że tak będzie lepiej, podczas kiedy w głębi
doskonale wiesz, że to totalna głupota. Potrzebujecie siebie nawzajem i oboje
doskonale to wiecie. Więc może raz do cholery zajmij się sobą i spraw, że twoje
życie będzie normalne i szczęśliwe, nie patrząc na wszystkich wokół. Po prostu
zrób to i powiedz mu. – Elena wbiła we mnie zdeterminowany wzrok.
Czy miękłam? Owszem. Obie miały absolutną rację. To moja
duma nie pozwalała mi zrobić tego, czego każdy oczekiwał. Natarczywe głosy
serca i rozumu robiły mi papkę z mózgu. Pociągnęłam ponownie łyk obrzydliwego
wina i oparłam się o sofę, kładąc głowę na siedzisku. Boże, to było takie
pogrzane. Dlaczego w ogóle musiałam zakochać się w Niallu? Przecież inne pary
nie miały takich przygód – prowadziły zwykłe, nudne życie, gdzie jedyną kłótnią
była ta, które z dwojga miał wyprowadzać psa. Nie byłam aż taką złą osobą i
cholernie pragnęłam takiej zwykłej, nudnej miłości. Więc Boże, dlaczego?
Dlaczego musiałam pokochać właśnie go?
Bo to Niall – najbardziej nieidealny człowiek na
ziemi. Pełen wad i dziwnych zachowań. Pełny uroku, empatii i pozytywnej aury, a
oprócz tego niesamowity bałaganiarz i żarłok. A ja pomimo tego dziwnego
miszmaszu jego osobowości, zdałam sobie sprawę, jak moje życie było bez niego
niekompletne. Bo to właśnie jego wady i dziwne nawyki sprawiły, że nauczyłam
się go kochać całego. A cichy głosik wciąż powtarzał mi, że ukrywając przed nim
prawdę, narażam go na życie bez kompletnego szczęścia. Jego szczęście było
rzeczą, na której najbardziej mi zależało, dlatego wstałam i bez słowa skierowałam
się do wyjścia, aby zrobić prawdopodobnie najgłupszą rzecz na świecie.
Niall's POV
Pierwsza dwadzieścia. Kolejny raz zmieniłem pozycję,
która pozwoliłaby mi zasnąć, jednak bez skutku. Zrezygnowany przetarłem twarz
dłońmi i wlepiłem wzrok w sufit. Zastanawiałem się jak od jutra będzie wyglądać
moje życie. Czy oprócz tego, że tak cholernie niechętnie zmienię stan cywilny, będzie inaczej? Pokręciłem
głową. Kurwa, to nie Soph miała nosić moje nazwisko. Wszystko szło nie tak. Potrzebowałem
rozmowy, a jedyną osobą, która była w stanie mi pomóc była Mags. Nie ważne jak
po rozmowie z nią będę przygnębiony, w tamtej chwili jak nigdy wcześniej
chciałem usłyszeć jej głos. Tak po prostu – jej melodyjny głos, który zawsze
mnie koił. Niewiele myśląc sięgnąłem po telefon. kiedy wyszukiwałem jej numeru
usłyszałem piszczenie tuż obok drzwi wejściowych. Wywróciłem oczami, myśląc o
sąsiadce, która wciąż myliła swój numer mieszkania z moim. Nie zdziwiło mnie,
że odrzuciło jej kod do drzwi. Po chwili sytuacja znów się powtórzyła. Zmarszczyłem
brwi, zastanawiając się nad tym, że być może ktoś próbuje się włamać do mojego
mieszkania. Cholera. Nagle mój telefon rozdzwonił się. Niewiele myśląc
odebrałem połączenie, będąc jednocześnie coraz bardziej podirytowany piszczącym
domofonem.
- Panie Horan? – usłyszałem głos dozorcy. – Jakaś
kobieta próbuje się włamać do pańskiego mieszkania.
- W takim razie wiesz, co robić, George – westchnąłem.
Facet pracował już dwa tygodnie, powinien przestać dzwonić do mnie z byle
gównem.
- Tak, ale… ona twierdzi, że pana zna. Trochę się
awanturuje.
Zmarszczyłem brwi, wytężając słuch. Po drugiej stronie
słuchawki wyraźnie słyszałem podniesiony głos dziewczyny. Dziwnie znajomy…
- Wpuść ją do mnie – powiedziałem jedynie, po czym
rozłączyłem się. Serce biło mi z zastraszającym tempie. To nie mogła być ona. Cholera
jasna. Kurwa.
Pospiesznie założyłem na siebie koszulkę i wolno
podszedłem do drzwi, gorączkowo zastanawiając się co powiedzieć. Po chwili
usłyszałem delikatne pukanie do drzwi. Bez namysłu otworzyłem drzwi i moim
oczom ukazała się sylwetka Mags. Jej włosy były potargane, na twarzy nie miała
ani grama makijażu, a obszerny sweter zniekształcał jej sylwetkę. Utkwiłem wzrok
w ciemnoróżowej bliźnie usytuowanej tuż nad jej lewym łukiem brwiowym. Jak zahipnotyzowany
lustrowałem jej twarz, niedowierzając, że ona tu stoi. To chyba jakiś sen. Wątpiłem,
żeby sama zdecydowała się tutaj przyjść.
- Wpuścisz mnie? – powiedziała cicho, budząc mnie z
letargu. Ponownie spojrzałem jej w oczy i bez żadnego ostrzeżenia, pociągnąłem
ją za rękę aby wpadła w moje objęcia. Oparłem swoją brodę o jej głowę, wciąż
przyciskając jej ciało do piersi. Cholera, dopiero teraz uświadomiłem sobie,
jak bardzo brakowało mi jej obecności. Rozkoszowałem się jej bliskością, kiedy
poczułem, jak Mags odwzajemnia mój uścisk, i jej ręce zaciskają się na mojej
talii. Nie wiem ile czasu tkwiliśmy
przytuleni w przedpokoju. Miałem wszystko inne w dupie, byłem szczęśliwy znów
trzymając swój cały świat. Koncentrowałem się na jej dotyku, zapachu jej
włosów, miękkiej skórze. Boże, jak mi tego brakowało.
- Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła, a ciepłe
powietrze omiotło mój tors.
- Nic nie mów – odparłem również szeptem, głaszcząc
jej włosy. - Pozwól mi cię poczuć.
Odchyliłem ją lekko i spojrzałem w jej oczy
przepełnione ciekawością i niedecydowaniem. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Ostatni
raz zasmakować starego życia, skoro od jutra będę wiódł nowe. Wolno
przybliżałem swoją twarz do jej. Usłyszałem jak jej oddech przyspiesza, a wzrok
przemieszcza się pomiędzy moimi ustami a oczami. W jej brązowych tęczówkach
zauważyłem błysk i delikatnie się uśmiechnąłem. Ona doskonale wiedziała co
zaraz się wydarzy i tym razem to ona wolno się przysunęła. Napięcie między nami
było nie do opisania, nigdy wcześniej nie było między nami takiej tęsknoty i
pożądania. Ta dziwna mieszanka przeważyła szalę i po chwili wpiłem się w jej
usta. Nie wydawała się być ani trochę zaskoczona, natychmiast odwzajemniając
pocałunek. Czułem, że nadal ze sobą walczy, jednak postanowiłem, że dziś nie
będzie między nami żadnych granic i barier. Chciałem ją mieć dla siebie, nawet
jeśli miałby być to ostatni raz. Jeżeli
tak mam się żegnać z kawalerstwem to.. kurwa, cholernie mi się to podoba.
- Muszę ci naprawdę… - wyszeptała w moje usta, kiedy
oboje próbowaliśmy złapać oddech. Natychmiast przerwałem jej, ponownie
przyciskając jej usta do swoich.
- Pozwól mi się nacieszyć tobą… nami. Ostatni raz –
wymruczałem.
- Ostatni raz
– wyszeptała, po czym ponownie złączyliśmy nasze usta w pełnym pasji pocałunku.
Jej wargi były tak samo miękkie jak je zapamiętałem. Smakowały ciastem
czekoladowym i tanim winem, którym kiedyś upiliśmy się niemal do
nieprzytomności. Uśmiechnąłem się w jej usta, nie przestając jej całować. W głowie
niczym film przewijały mi się wspomnienia z nią związane. Za nic nie chciałem
tego zatrzymywać. Jeżeli nie było mi dane być z Mags całe życie, postanowiłem,
że nasza wieczność będzie trwała tutaj – w przedpokoju mojego mieszkania. Oboje
zdawaliśmy sobie z tego sprawę, dlatego tym bardziej pozwoliliśmy sobie na
chwilę zapomnienia. Tamtej nocy delektowałem się jej obecnością, próbując
zachować w pamięci każdą chwilę naszej prywatnej wieczności. Bo tak cholernie
mocno ją kochałem i chciałem aby nasza wieczność
trwała dłużej niż te kilka godzin.
***
Rano byłem ledwie żywy. Spojrzałem na zegarek i z
wielkim bólem zdałem sobie sprawę, że za półtorej godziny miałem stawić się w
tym cholernym kościele. Smętnie spojrzałem na garnitur zawieszony obok szafy. Tak
bardzo nie chciałem tego robić. Kurwa.
Kiedy po plecach spływała mi gorąca woda, oparłem się
rękoma o kafelki i w kółko odtwarzałem nocne chwile spędzone z Mags. Jej dotyk,
ciepło, każdy uśmiech, każdą łzę, każde spojrzenie. Oboje próbowaliśmy odwlec w
czasie nasze pożegnanie i kiedy o piątej nad ranem opuszczała moje mieszkanie,
zapłakana i szczęśliwa jednocześnie, poczułem jakby ze sobą zabrała też moje
serce. W głowie miałem coraz większy mętlik i coraz mniej potrafiłem sobie z
nim poradzić. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć, bo jedyne o czym myślałem to
cholerne, błyszczące oczy Mags.
Półtorej godziny później znajdowałem się pod
kościołem. Ignorowałem zewsząd błyskające flesze, ciekawskie spojrzenia
przechodniów i jakąś dziennikarkę, która z zapałem relacjonowała na żywo
przebieg tego wydarzenia. Skrzywiłem się. Nie byłem jakimś cholernym następcą
tronu, tylko zwykłym człowiekiem pragnącym chwili prywatności. Z niecierpliwością
czekałem do końca miesiąca, kiedy kontrakt wygaśnie i będę miał czas na odpoczynek
i złapanie oddechu. Póki co wciąż muszę się z tym zmierzać. Kurwa mać.
Z tłumu gości i gapiów, wyłapałem sylwetkę Liama,
który kiedy mnie dostrzegł natychmiast skierował się w moją stronę, szczerząc
się od ucha do ucha.
- Pięknie wyglądasz – powiedział sarkastycznie, na co
wywróciłem oczami. Cholerny żartowniś.
- Już żałuje, że jesteś moim świadkiem – wymamrotałem,
widząc jak pod kościół podjeżdża limuzyna z której wysiada Alice i Frank,
trzymający nosidełko małego Tylera. Na widok syna moje serce nieco zmiękło,
jednak wciąż nie było to wystarczające abym zmienił swoją decyzję. Nie chciałem tego wszystkiego.
- Wyglądasz jakoś inaczej – Liam przyjrzał mi się
uważniej. – Jakoś bardziej pogodnie.
Posłałem mu słaby uśmiech. Nie chciałem mówić mu o
odwiedzinach Mags. Po prostu to było zbyt intymne i prywatne. Dotyczyło to
tylko naszej dwójki i tak miało pozostać.
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, ujrzałem Sophie. Sekundę
później nasze spojrzenia się spotkały, a ja nie mogłem wyjść z podziwu jak
pięknie wyglądała w białej sukni. Długie włosy spięła w klasycznego koka, jej
makijaż był nad wyraz delikatny i dziewczęcy, a jej suknia leżała na niej
idealnie. Sprawiła, że zaparło mi dech w piersiach, jednak wiedziałem, że to
kompletne inne uczucie. To nie ona miała
tu stać. Nim się obejrzałem, Liam pociągnął mnie w głąb kościoła, gdzie
przed ołtarzem miałem czekać na Soph. Przeszukałem wzrokiem kościelne nawy,
wyłapując parę znajomych głów. Po jednej
stronie zasiadła rodzina i przyjaciele dziewczyny, natomiast po „mojej” stronie
siedziała jedynie garstka osób. Spojrzałem na Louisa i zmartwioną Elenę, Harry’ego
który wydawał się być znudzony, Monicę, która co chwilę zerkała za siebie i morderczy wzrok Penelope. Zauważyłem jak
Marnie posyła mi pokrzepiający uśmiech, a siedzący obok niej Greg unosi kciuki
do góry. Moje serce znów przyspieszyło; stres zaczął robić swoje. Gdy zastanawiałem
się na tym, czy już całkiem spociłem się ja świnia, zabrzmiała jakaś melodia i
w drzwiach ujrzałem Sophie, która dumnie kroczyła w stronę ołtarza ze swoim
ojcem. Poczułem jak gula w moim gardle rośnie z każdym jej następnym krokiem. Kiedy
myślałem, że zemdleje, Soph pojawiła się obok mnie. Jej piękny uśmiech był
jedynie przykrywką – oczy wyrażały wielki strach. Trochę ją znałem i
wiedziałem, że ta cała zabawa w ślub też jest jej nie na rękę.
Odwróciliśmy się w stronę księdza, który wygłaszał
mowę o pięknej miłości i który wyglądał, jakby mówił sam do siebie. Chciało mi
się śmiać i płakać. Boże, tak bardzo nie chciałem tu stać.
Nagle poczułem jak Sophie lekko nachyla się w moją
stronę i posyła mi niepewne spojrzenie. Zamrugałem i obdarzyłem ją ciepłym
uśmiechem.
- Niall – szepnęła. – Nie chcę tego robić.
Zamarłem, nie wierząc w to, co właśnie powiedziała. Poczułem
jak kamień spada mi z serca, po czym natychmiast wlepiłem w nią wzrok,
kompletnie ignorując księdza, który przerwał swoje kazanie i badawczo nas
obserwował. Spojrzałem na dziewczynę i promiennie się uśmiechnąłem.
- Więc zróbmy to, Soph.
W jednej chwili wszystko wyglądało jak żywcem wyjęte z
jakieś taniej, żenującej komedii romantycznej. Złapałem Sophie za rękę i
biegiem puściliśmy się w stronę wyjścia, za nic mając zduszone okrzyki gości i
płacz Alice. Zignorowaliśmy błyskające flesze i zdziwionych reporterów, którzy
kiedy tylko zorientowali co się dzieje, pobiegli w pośpiechu za nami. Biegliśmy
ile sił w nogach. Gdzieś w głowie przemknęła mi myśl, jakim cudem Sophie
biegnie tak szybko w obcasach, jednak w tamtym momencie miałem to gdzieś. Wciąż
trzymając jej dłoń, skręciliśmy w jedną z uliczek, starając się zgubić
natrętnych paparazzi. Po kilkuminutowym, szaleńczym sprincie oboje opieraliśmy
się o ścianę obdrapanego budynku. Spojrzeliśmy na siebie, ciężko dysząc, po
chwili wybuchając śmiechem. To musiało się tak skończyć. Jeżeli Bóg istniał, to
właśnie miałem wrażenie, że maczał w tym wszystkim palce. Wyraźnie dał mi do
zrozumienia, że jeszcze oboje nie jesteśmy mile widziani przed ołtarzem. Słońce
niemiłosiernie piekło moje plecy, a temperatura na pewno przekraczała
trzydzieści stopni. Razem z Sophie wciąż staliśmy pod ścianą, śmiejąc się wniebogłosy. To była najbardziej porąbana rzecz, którą zrobiłem w swoim życiu. I
czułem, że najbardziej właściwa.
____________________________________________
Koniec z nudą :D Teraz jedziemy z koksem, będzie dużo dramy niekoniecznie dotyczącej Nialine
Kolejny raz dziękuję Wam, że czytacie moje wypociny, to wiele dla mnie znaczy i nawet nie macie pojęcia jak bardzo Was kocham! <3
Do zobaczenia za tydzień!
Love, Mags
No i jest. Mogę spokojnie iść spać. Dobrze że jednak nie ma tego ślubu. Chyba poszłabym się załamać. Z drugiej strony Niall to dureń bo nie dał powiedzieć Mags tego co chciała powiedzieć. No nic pozostaje czekać na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńo Boże, nie wiedziałam, że ktoś będzie czekał z taką niecierpliwością na rozdział :D Ucieczka ze ślubu była planowana od początku, a co do prawdy - spokojnie, będzie niezłe kongo z tym :D Buziaki!
UsuńO ja pierniczę... Musiałam dwa razy przeczytać ostatnie akapity, żeby zrozumieć, a teraz ryczę ze śmiechu. Szczerze, myślałam w pierwszej chwili, że Pen zaprotestuje, ale jak tak, to okej, tez mi pasuje :D teraz żeby tylko Niall się dowiedział.. Mags jest idiotką, że to chciała ukrywać. Jestem zdania, że nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Mags i Niall znów spędzili razem trochę czasu... Szkoda, że go nie starczyło na wyznanie prawdy, no ale masz na to jeszcze czas ;) w końcu to dopiero trzeci rozdział :P
Dziękuję za rozdział i czekam na nexta. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś na dobre <3
Pen jeszcze będzie maczać palce w decyzji Nialla :D Ja też jestem podobnego zdania, ale już trochę znamy Mags i wiemy, że to najbardziej niezdecydowana i zagubiona osoba na świecie.
UsuńJuż nie długo wszystko w miarę się wyprostuje, ale to nie znaczy końca problemów ;p
Ja Ci strasznie dziękuję za przeczytanie, to wiele dla mnie znaczy :)
Buziaki xxx
O boże Mags zabijasz tym rozdziałem,jest świetny :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam,że do tego ślubu nie dojdzie. M6ślałam,że to bedzie trochę inaczej wyglądać,ale się myliłam i bardzo dobrze,bo twoja wersja jest genialna i bardzo mi się podoba :D
Cieszę się że Niall i Mags spędzili ze sobą trochę czasu,mam nadzieję że to nie był ich taki ostatni raz,prawda?
Świetny rozdział. Jesteś najlepsza. Zazdroszczę talentu pisarakiego rly :D
Do następnego xx
// Karolina
Bardzo się cieszę, że rozdział się podobał! :) Czekam na Twoją wersję tego, jak to miało wyglądać, jestem mega ciekawa :D
UsuńDzięki, dzięki, dziękiiii! xxxx
Myślałam że bedzie to bardziej jak Mags wbiegająca do kościoła i prosząca Nialla żeby tg nie robił albo Pen krzycząca nagle że to nie jego dziecko. No ewentualnie skrucha Sophie i powiedzenie Niallowi prawdy. Takie typowe.
UsuńCzy tylko mnie wkurza Ramos?? Nie no fajnie, że martwi się o Mags, troszczy się o nią, ale mnie strasznie irytuje jego zachowanie. Od samego początku nie lubiłam go a potem dodatkowo jeszcze okazało się, że jest bratem Sophie to jeszcze bardziej znielubiłam go. Mam nadzieję, że nie planujesz jego przyszłości u boku Mags. U jej boku może być tylko jeden facet ;) a tak wgl to moja ulubiona scena w tym rozdziale to ta jak Mags przyszła do mieszkania Nialla tylko kurde, czemu nie powiedziała mu prawdy!!!!!!
OdpowiedzUsuńPrzesyłam Ci buziaki :* i życzę Ci duuuuuuuuuuużo weny
Dlaczego mało kto lubi Ramosa, ja uważam, że jest niezwykle uroczy :<
UsuńWszystko już się wyjaśniło w czwartym rozdziale, boże ile dramy będzie teraz :D :D :D
Buziaki i dziękuję za komentarz! xx
Aaaaaaaaaaaaaaa! W końcu! Nie mogłam się wprost doczekać!
OdpowiedzUsuńCudowny jak każdy! Chcę już kolejny, o nie! Życzę głowy pełnej pomysłów i chęci do pisania. Pozdrawiam xx
Droga Doroto, dziękuję za tyle pięknych słów! Pozdrawiam i przesyłam milion buziaków, Twoje słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą i motywują do pisania! xx
UsuńHahaha jak się cieszę ze nie wzięli jednak tego ślubu! Yasss, szkoda ze Mags nie powiedziała Niallowi o tym dziecku ale mam nadzieję że tak będzie. 😁😁 Świetny rozdział i nie mogę się doczekać następnego!! 😍
OdpowiedzUsuńJak mogliby go wziąć, to już by była przeginka, a ja jakoś nie palę się do pisania scen rozwodowych XD Następny już jest, buziaki! x
Usuńthanks gan artikelnya.
OdpowiedzUsuńthanks gan artikelnya.
OdpowiedzUsuń