poniedziałek, 18 stycznia 2016

4. Truth or dare?



Notka ode mnie tradycyjnie na końcu, proszę przeczytajcie ją.

***

Przerwałam pakowanie kolejnych rzeczy do jednego z kartonów, które porozwalane były w każdym kącie pokoju, kiedy ujrzałam migoczącą twarz Penelope na ekranie telefonu. Skonsternowana przygryzłam wargę, bijąc się myślami. Powinnam odebrać? Nie wiedziałam, czy jestem gotowa na informacje, że Niall jednak zmienił stan cywilny, pomimo jej interwencji, kiedy to postanowiła przerwać ceremonię i rzuciła się prosto na ołtarz. Wiedziałam, że taka opcja była najmniej prawdopodobna, jednak znałam temperament i nieobliczalną naturę mojej przyjaciółki, więc i takie rozwiązanie musiałam brać pod uwagę.

Po kilku chwilach bicia się z myślami, w końcu zdecydowałam się na przesunięcie ekranu i kiedy przyłożyłam telefon do ucha, natychmiast odsunęłam go na bezpieczną dla mojego zdrowia odległość, kiedy tylko usłyszałam niemiłosierny pisk dziewczyny.

- ON ZWIAŁ Z OŁTARZA, MAGS! NAWET NIE ZDĄŻYŁAM NIC ZROBIĆ, KIEDY ON PO PROSTU UCIEKŁ!

- Co? – miałam wrażenie, że to co mówi do mnie Penelope, to jakiś głupi żart. Serio, Niall? To kompletnie burzy moje wyobrażenie na temat chłopaka, który nigdy, nawet pomimo swojego beznadziejnego zorganizowania, nie uciekał od obowiązków.

- To, co słyszałaś, idiotko! Nie wziął tego cholernego ślubu! Po prostu postanowił zostać pieprzoną Julią Roberts i tak po prostu zwiać z kościoła.

- Tak po prostu – westchnęłam, siadając na krawędź łóżka. Po głowie chodziła mi jedna, jedyna myśl – czy zrobił to z mojego powodu? Przecież nasze nocne spotkanie, jak oboje zauważyliśmy, było pożegnaniem. Dlaczego więc, po kilku godzinach od naszego pożegnania, ot tak wybiega sobie z kościoła, zostawiając za sobą Sophie, rodziców i wszystkich gości spragnionych zabawy i alkoholu na zarąbiście ekskluzywnym weselu? O co tu chodzi?! Nagle do głowy przyszło mi coś jeszcze. Boże, oby nie było to, o czym myślałam. – Pen? On się nie dowiedział, prawda?

Milczenie mojej przyjaciółki sprawiło, że zaczęłam nieźle fiksować. Wtedy miałabym nieźle przerąbane. Boże. Oczyma wyobraźni już widziałam, jak dosłownie za kilka sekund zadzwoni dzwonkiem i ujrzę jego pełen wyrzutów głos. Kiedy już miałam zamiar, w ramach poszukiwania schronienia, wpełznąć do kartonu, Penelope w końcu postanowiła się odezwać.

- Eee… nie. Ale jest coś jeszcze, o czymś powinnaś wiedzieć. – Zmarszczyłam brwi. Jezu, naprawdę nie wiem, czy moje serce zdąży pomieścić jeszcze jedną, szokującą informację.

- Wal – naprawdę, chciałam brzmieć kompletnie obojętnie, jednak sama wiedziałam, że marna ze mnie aktorka, kiedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo drży mi głos.

- On nie uciekł stamtąd sam. Zrobili to razem z Sophie.


Niall’s POV

Zerknąłem na zegarek i uśmiechnąłem się mimowolnie. Od pół godziny razem z Soph mielimy bawić się na naszym weselu i udawać super zakochanych i szczęśliwych. Kolejny raz odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na dziewczynę naprzeciwko, która z wielkim apetytem pałaszowała ciasto czekoladowe.

- W skali od jeden do dziesięć, jak bardzo zawiedliśmy wszystkich i jak bardzo jesteśmy z tego powodu zadowoleni? – spytała Sophie, nie przerywając jedzenia. Ponownie uśmiechnąłem się szeroko i po chwili zastanowienia powiedziałem pewnie:

- Jakiś miliard.

Usłyszałem chichot dziewczyny. Siedzieliśmy w jakieś kawiarni, starając się nie zwracać na siebie uwagi, co było i tak trudne, zważywszy na to jak wyglądaliśmy. Póki co ukrywanie się przed paparazzi mieliśmy z głowy, dlatego w spokoju jedliśmy swoje kawałki ciast, popijając je herbatą. Dawno nie czułem się tak wyluzowany i wolny. Dosłownie. Gdyby nie ona, nie wiem, czy miałbym wystarczająco odwagi aby to zrobić. Po spotkaniu z Mags, myślałem o tym za każdym razem, ilekroć w głowie pojawiła mi się jej twarz.

Nie wiedziałem jak teraz będzie wyglądać moje życie. Nie miałem pojęcia jak będą wyglądać moje stosunki z niedoszłą żoną i Mags. Co będzie z Tylerem i jak bolesna będzie kastracja wykonana przez macochę Sophie. Znałem tą bezwzględną babę i wiedziałem, że nie popuści tego płazem ani pasierbicy, ani tym bardziej mi. Głośno przełknąłem ślinę i instynktownie pogładziłem się po kroczu, chcąc zapamiętać swój sprzęt. Sophie spojrzała na mnie i ponownie wybuchła śmiechem.

- Wiesz jak bardzo mamy przerąbane? – zapytałem, ignorując jej chichot. Pokiwała głową. – Co teraz? – zapytałem poważnie, widząc, jak brunetka również staje się spokojniejsza.

- Nie mam pojęcia, Niall. – powiedziała, skupiając wzrok na mojej twarzy. Jej idealna fryzura nieco się popsuła podczas biegu, jednak nie zmieniało to faktu, że wciąż wyglądała pięknie i niejeden facet chciałby stanąć z nią przed ołtarzem. – Po prostu żyjmy dalej. Bez presji rodziców, menedżerów i całego, gównianego otoczenia. Może niech będzie tak, jak...

- Przed narodzinami Tylera? – zapytałem, a ona niemal niezauważalnie pokiwała głową. W duchu cieszyłem się z takich obrotów sprawy, jednak wiedziałem, że to nie rozwiąże naszych problemów. Wprawdzie mogliśmy w spokoju zacząć żyć jak przyjaciele i zacząć związki od nowa z właściwymi osobami, jednak wciąż musieliśmy pamiętać o synu. W szczególności ja. Przecież nie mogłem dopuścić do tego, aby młody wychowywał się w niepełnej rodzinie. Nawet, jeśli nie kochałem jego matki. Czułem, że znów się pogubiłem. Znowu pojawiła się narastająca frustracja i wielka niewiadoma przyszłość. Zacisnąłem zęby. Czy rzeczywiście znów miałem słuchać rozsądku, skoro to, co dziś zrobiliśmy, wydawało się najlepszą decyzją z możliwych? Może teraz kolej na serce i odzyskanie Mags, bez której wszystko, łącznie oddychaniem, stawało się trudniejsze?

Moje rozmyślanie przerwał dźwięk mojego telefonu, do którego po sekundzie dołączyła się komórka Soph. Oboje spojrzeliśmy na wyświetlacze, a następnie na siebie.

- Bardzo źle? – zapytałem.

- Alice – skrzywiła się, przenosząc wzrok na telefon. – U Ciebie?

- Liam.

Oboje wzięliśmy głęboki oddech.

- Dobra, na trzy. Lepiej żebyśmy najgorsze mieli za sobą. – Sophie posłała mi pokrzepiający uśmiech, po czym odliczyliśmy i w tym samym momencie odebraliśmy połączenia.

- Niall, jesteś najbardziej pojebanym facetem na świecie – usłyszałem głos przyjaciela. Skinąłem głową na jego słowa, czekając na jego dalszy monolog. – Uciec z własnego ślubu, niewiarygodne. Nie posądziłbym cię o ten chory pomysł – ucichł, a ja zacząłem mieć wyrzuty sumienia. Serio zawiodłem wszystkich? Kiedy już formowałem w głowie mowę obronną, Liam postanowił coś dodać:

- Dobra robota, stary. Mam nadzieję, że teraz wszystko wróci do normy.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem cholerną nadzieję, że słowa Liama okażą się prorocze.


Mags' POV

Od kilku minut wpatrywałam się w telefon, kolejny raz analizując rozmowę Penelope. Chyba wciąż nie potrafiłam uwierzyć w jej wersję o ucieczce Nialla sprzed ołtarza. To było kompletnie niedorzeczne! Niall jakiego znałam, na pewno nie dopuściłby się takiego czegoś. Właśnie, znałam. Czy to możliwe, żeby w ciągu tego okresu, w którym nie byliśmy ze sobą, ktoś mógł zmienić się do tego stopnia, żeby podjąć decyzję, za którą mógł słono zapłacić? Przecież nie wyglądał na takiego, kiedy jeszcze wczoraj tuliłam się do jego boku i próbowałam zapamiętać każdy szczegół jego sposobu bycia, uśmiechu, marszczenia nosa, czy głębi jego niebieskich oczu. Cholera, dlaczego to wszystko było takie porąbane?!

- Spakowana? – z letargu wyrwał mnie obojętny głos Mateusza opierającego się o framugę. Wolno spojrzałam w jego stronę. Chciało mi się płakać – najbliższa osoba, którą miałam w tym całym gównie, teraz traktowała mnie jak swojego największego wroga. Śmierć wspólnego przyjaciela paradoksalnie sprawiła, że zamiast łączyć się w bólu i razem przeżywać żałobę, traktujemy siebie jak nowo poznane osoby. To znaczy, Mateusz. Ja wciąż próbowałam ocieplić nasze stosunki, jednak powoli odpuszczałam nie widząc rezultatów. To wykańczało mnie psychicznie, a raczej to, co z niej zostało.

Skupiłam swój wzrok na jego oczach, dostrzegając w nich zalążek nadziei na poprawę. Ból mieszkał się z żalem. Żalem, że przygoda w Ealing dobiega końca, podobnie jak nasza przyjaźń. To bolało, cholernie.

- Długo będziemy traktować się tak obojętnie? Dobija mnie to. – skupiłam wzrok na swoich dłoniach, w których wciąż trzymałam telefon. W odpowiedzi dostałam wymowne milczenie, które skwitowałam jako brak jakichkolwiek nadziei na poprawę. Jak się okazało, nie myliłam się.

- Zdania nie zmienię – powiedział z lekkim drżeniem. – Mam nadzieję, że do jutrzejszego wieczoru zabierzesz te wszystkie rzeczy. O siódmej spotykam się z Wilsonem, żeby oddać mu klucze.

Naszą oficjalną wymianę zdań przerwała wpadająca do pokoju, niczym burza, Penelope. Spojrzałam na jej krótką, czerwoną sukienkę, której ramiączka zasłaniały staranne brązowe fale. W rękach trzymała swoje ulubione, złote Louboutiny z limitowanej kolekcji. Uspokoiła swój oddech, po czym ciężko klapnęła na krzesło.

- Boże, ja nie wiem. Chyba dziś wszyscy celebrują dzień biegaczy – powiedziała, masując sobie stopy.

- Chcesz powiedzieć… - zaczął podejrzliwie Mateusz, jednak dziewczyna natychmiast mu przerwała.

- Tak, biegłam, z tego cholernego kościoła, prosto do waszego domu. Tak, całe dwanaście kilometrów – dodała, pokazując nam czarne jak smoła stopy. Zaskoczona wpatrywałam się w przyjaciółkę, czując, że naprawdę już nic mnie nie zdziwi. Jak ona to robiła? – Ale jazda, co? Najlepsze jest to, że nikt nie ma pojęcia, gdzie oni teraz znajdują – pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Podróż poślubna? – zapytał kąśliwie kuzyn, nie omieszkując zaszczycić mnie pogardliwym spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi, pierwszy raz od dawna stwierdzając, że odkąd zginął Josh, Mateusz był ostatnim kutasem. I dupkiem.

- Co? – tym razem to Pen wlepił wzrok z Mateusza i pokręciła głową z dezaprobatą. – Czy ty przeglądałeś dziś wiadomości, idioto?! Piszą o tym nawet na BBC! – powiedziała jednym tchem. Cmoknęła zniecierpliwiona i widząc pytające spojrzenie chłopaka, dodała: - Niall z Sophie zwiali z kościoła, zanim ksiądz zdążył dokończyć mowę otwarcia, czy coś. Wiem, bo sama to widziałam. Podwójny bojkot. Totalna padaka.

Usłyszałam, jak Mateusz cicho wciąga powietrze, wyraźnie zaskoczony tą informacją. Nie on jeden. Kiedy znów usłyszałam tą wiadomość od niej, ponownie moja szczęka niemal zetknęła się z podłogą. To było takie porąbane.

- Zresztą, później o tym pomyślimy. Teraz zajmiemy się twoją przeprowadzką i planem jak was pogodzić Mattym.

- Ja to słyszę – mruknął.

- Miałeś – prychnęła. – Kiedy przestaniecie zachowywać się jak dzieci? Nie tylko ty jesteś zraniony, Matty! Ona i ja także. Nie możesz jej wiecznie obwiniać za wypadek, który był po prostu tragicznym zbiegiem okoliczności!

- Daj mi spokój – Mateusz powiedział ze złością, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął za ścianą.

- Cóż, popracujemy nad tym później – przerzuciła do tyłu włosy, kompletnie nie przejmując się wcześniejszą wymianą zdań. – Gadałam z Ramosem. Przed południem spotyka się z tą babą i podpisuje dokumenty wynajmu, a potem możesz się wprowadzać. Bez obaw, załatwiłam ci tragarzy – ciągnęła, nie zważając na to, że od kilku minut próbuję przerwać jej monolog. – A właśnie, zapomniałabym. Od poniedziałku chodzisz na terapię.

- Co? – poderwałam się z łóżka, obdarzając zszokowanym wzrokiem Penelope, która wzruszyła ramionami.

- Te-ra-pia – powiedziała. – Obiecałam Margo, że zaczniesz uczęszczać do jakiegoś zajebiście skutecznego psychiatry, który pomoże ci uporać się ze stresem pourazowym. Gdyby nie to, nadal byś leżała w tym głupim szpitalu i popadała w skrajną depresję.

- Dzięki, że sama podejmuje decyzje – mruknęłam sarkastycznie. – Umiem o siebie zadbać, Pen.

- Jasne – ziewnęła. – Gdyby tak było, nie miałabyś tak porąbanego życia. Zresztą, nie będę cię już dobijać. Jutro zaczynasz nowe życie. Może znajdzie się w nim miejsce dla Nialla, który w końcu się dowie, że ten mały dzieciak nie jest jego - spojrzała na mnie wymownie.

Wczoraj próbowałam, pomyślałam. Z marnym skutkiem. Wciąż nie powiedziałam jej o spotkaniu w apartamencie Nialla. Może to i lepiej? To była najbardziej intymna i sekretna rzecz, jaka zdarzyła się w moim życiu w ostatnim czasie. I nie chciałam się z nikim dzielić moimi prywatnymi chwilami szczęścia. Bo to były ostatnimi czasy jedyne momenty, kiedy zapominałam o wszystkim i cieszyłam się z każdej sekundy życia, które było powalone jak nigdy wcześniej.


Liam's POV


- Z drugiej strony szkoda, że ta cała szopka nie wypaliła. Naprawdę chciałem pobawić się w końcu na czyimś weselu – westchnąłem, biorąc jedno z kartonów Mags. Penelope pozostała nieugięta i pod groźbą sprzedania prasie moich nagich zdjęć, razem z Harrym postanowiliśmy pomóc przyjaciółce w przeprowadzce. Oczywiście, że nie kierowały mną tylko groźby tej powalonej dziewczyny. Czas spędzony z Mags też mi rekompensował stracone godziny, kiedy tylko razem zamknęliśmy się w łazience i zapaliliśmy cholernie mocnego skręta.

Po kilku buchach przyjemnej roślinki, w końcu postanowiliśmy zacząć przeprowadzkę. Dziwnie się czułem, wiedząc, że już nigdy nie będzie nam dane spotkać się w tym domu i upić się, obejrzeć film, albo po prostu pogadać. Miałem wrażenie, że tylko Ealing i mieszkający tutaj przyjaciele sprawili, że nie zwariowałem do końca w tej przeklętej show – biznesowej dżungli. Znajomi poza branżą byli cenni niczym złoto, dlatego trochę bolało to, że wraz z opuszczeniem murów tego domu skończy się jakaś epoka – nasze beztroskie, szczeniackie wybryki, pierwsze miłości, alkohol i inne używki przejdą do historii, a te czasy będę wspominał niemalże ze czcią.

Po piętnastu minutach ponownie wróciłem do pokoju Mags, czując ulgę, że czeka mnie ostatni karton do zniesienia. Przetarłem skrawkiem koszulki strużkę potu, która pojawiła się na mojej skroni i zbliżyłem się do pudła. Kiedy je podnosiłem, spod spodu wypadła jakaś pomięta kartka. Westchnąłem i odkładając karton, schyliłem się, aby wyrzucić papier, jednak widząc logo laboratorium medycznego, moja ciekawość i pewność siebie spowodowana zielskiem sprawiły, że czym prędzej rozprostowałem kartkę. Wodziłem wzrokiem po każdym zdaniu, które powodowały, że moje źrenice gwałtownie zaczęły się rozszerzać.


Mags' POV

- To już ostatnie – powiedział Harry, opadając na kanapę w moim mikrosalonie. Chwilę później przy moim boku pojawił się Ramos, ubrany w swój adwokacki uniform, składający się z idealnie skrojonej koszuli Armaniego, która okalana była garniturem Hugo Bossa. Naprawdę, w tym wydaniu wyglądał niesamowicie seksownie i gdyby nie to, że a) byłam strasznie zmęczona tym dniem i b) moje serce wciąż należało do Nialla, mogłabym spędzić z nim uroczy wieczór nie tylko przy kolacji ze świecami. Czułam, że Dan chce czegoś więcej, jednocześnie zdając sobie sprawę, że w najbliższym czasie nie będę mogła mu tego dać. Nie chciałam ranić i jego, miałam już dość kłopotów na głowie. Być może teraz powinnam odpocząć od swoich zawirowań miłosnych, kiedy i tak dostatecznie już wariuje z powodu ostatnich wydarzeń.

- Gdzie Liam? - zapytałam, ignorując dłoń Dana spoczywającą na moim ramieniu. Doskonale widziałam jak brwi Harry'ego unoszą się ku górze, widząc gest Ramosa, jednak, dzięki Bogu, postanowił powstrzymać się od komentarzy na ten temat. Kiedy ponowiłam pytanie, wzruszył ramionami, mówiąc, że miał do załatwienia jakąś sprawę na mieście. Zastanawiałam się jaki biznes można załatwić w niedzielny wieczór, jednak sekundę później uświadomiłam sobie, że showbiznes nigdy nie śpi. Zresztą, nie wnikałam, jego życie, jego sprawy i obowiązki.

Po kilku minutach niezobowiązującej gadki o niczym, w końcu z ulgą pożegnałam obu facetów. Doskonale widziałam ociągającego się Dana, jednak po stukrotnym zapewnieniu, że dam sobie radę i zadzwonię do niego z samego rana, w końcu z ogromnym żalem, wyszedł z mieszkania. Kiedy usłyszałam trzask, opadłam na kanapę, gdzie kilka minut wcześniej siedział Harry i zatopiłam się we własnych myślach. Tego mi było trzeba – ciszy i spokoju. To był odpowiedni czas na zrobienie prywatnego rachunku sumienia i wytknięcia sobie wszystkich błędów. Rozłożyłam się wygodnie i wytężyłam umysł. Mój dorobek z ostatniego miesiąca? Śmierć przyjaciela, szpecące blizny na większej powierzchni ciała, nienawiść kuzyna, prawnik, z którym przeżyłam całkiem niezły seks, były chłopak z którym spędziłam przedwczorajszy wieczór, który później uciekł sprzed ołtarza z matką nie swojego dziecka. Gdzieś w tej całej plątaninie był jeszcze skruszony Zayn, załamana Cailin i przyjaciele bojący się przyznać się do tego, że poniekąd miałam zły wpływ na ich życie i decyzje. Boże, byłam taka beznadziejna. Z nogami położonymi na stoliku do kawy, w ciszy obserwowałam szare niebo Londynu, którego urok dzielnie reprezentowały latarnie i migoczące światła centrum. Zawsze fascynował mnie ten widok; nie inaczej było tym razem. Zawsze było w tym coś intrygującego i jednocześnie pociągającego. Myślami wróciłam do momentów, kiedy razem z Joshem skradaliśmy się na dach jednej ze starych fabryk gdzieś w Hackney i oglądaliśmy zapierający dech w piersiach zachód słońca, ilekroć pogoda postanowiła mile nas zaskoczyć. To tam, zawsze rozmawialiśmy o sensie życia, co było śmieszne, zważając na fakt, że Josh był człowiekiem najmniej ogarniającym życie. Beztroska była jego drugim imieniem, jednak ilekroć spotykaliśmy się na tym dachu, potrafił mówić mądrze i z sensem, dlatego też przywołałam sobie jego słowa podczas jednego z naszych spotkań.
Twoje życie wcale nie musi tak wyglądać, Mags. Każdy w swoim życiu przechodzi okres, kiedy nad naszymi głowami problemy wiszą niczym chmura burzowa. Cierpienie i troski nieraz będą ciosać tak jak piorun, jednak pamiętaj, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Nie jestem pewien kiedy u ciebie się to skończy, ale wiem, że wyjdziesz na prostą szybciej niż myślisz. Tylko przestań się do cholery poddawać. Bo poddanie się to najgorsza porażka człowieka.

Dlatego w tamtym momencie postanowiłam, że koniec z użalaniem się ze sobą. Najwyższy czas doprowadzić się do porządku i chociaż wiedziałam, że mówiłam to sobie nie pierwszy raz od dłuższego czasu, jednak postanowiłam być konsekwentna jeżeli chciałam aby moje życie w końcu weszło na właściwy tor. Limit zakrętów już dawno wykorzystałam, na miłość boską. Czując napływ nowej energii postanowiłam, że powinnam posłuchać Penelope i Margo, dlatego musiałam powiedzieć Niallowi prawdę. Nie miałam już nic do stracenia.

Moje kontemplacje na kanapie przerwał dzwonek do drzwi. Lekko podirytowana, w głowie układałam wiązankę wyzwisk, która miała polecieć z stronę Penelope, która zapewne stała pod drzwiami z butelką wina. Jakież było moje zdziwienie, kiedy otwierając, moje serce zabiło milion razy szybciej, kiedy dostrzegłam Nialla, bacznie mnie obserwującego.

- Cześć. – Jego głos sprawił, że mój puls znów przyspieszył i stopniowo odbierało mi funkcje życiowe.

- Co ty tu robisz? - zdążyłam zapytać, zanim całkowicie odebrało mi mowę. Niall zamiast odpowiedzieć, nonszalancko oparł się o framugę wciąż otwartych drzwi i znów świdrował mnie wzrokiem.

- Chyba zapomniałaś mi o czymś powiedzieć – powiedział wolno, podnosząc pomiętą kartkę na wysokość moich oczu.

Wszystkie moje zdolności życiowe odeszły w zapomnienie i jedynym dowodem, że jeszcze nie umarłam, było moje bijące do granic możliwości serce i wzrok, który z przerażeniem lustrował treść sekretu, do którego dopiero co dojrzałam aby go wyjawić.
Szkoda, że odkrył go zanim zdążyłam to zrobić.
O Boże, on mnie zabije.


___________________________

Od razu Was przepraszam za ten chłam, który właśnie przeczytaliście. Rozdział nie miał tak wyglądać, wszystko przez mojego laptopa, który się rozwalił i wessał nie wiadomo gdzie wszystkie moje foldery, łącznie z gotowymi rozdziałami. Jestem wściekła na siebie, bo mogłam wcześniej pomyśleć i gdzieś zgrać to na pendrive, czy coś, a tak w wyniku mojej głupoty, musiałam pisać rozdział z pamięci. Boże, miej mnie w opiece.

Druga sprawa - nie wiem czy dam radę dodać rozdział za równo tydzień, ponieważ zbliża się sesja na mojej uczelni i mam totalne kongo i gorący okres, także proszę o wyrozumiałość :)

Do szybkiego zobaczenia! Życzcie mi weny i zdania tych cholernych egzaminów w pierwszym terminie :D
Love, Mags x
















poniedziałek, 11 stycznia 2016

3. Sweet escape

- Nadal nie wierzę, że on to zrobił. – Z uwagą wpatrywałam się w Penelope kręcącą głową z dezaprobatą. Zafascynowana wpatrywałam się w jej brązowe pukle, próbując nie myśleć o tym, co stało się pięć dni wcześniej, kiedy Mateusz dobitnie oznajmił mi, że czas pożegnać się z Ealing w trybie natychmiastowym. Nieco podłamana ostatnimi wydarzeniami, wciąż próbowałam się zmusić do szukania czterech kątów w którym mogłabym mieszkać. Nie mogłam dłużej nadużywać gościnności Penelope, a mieszkanie w Trekstock byłoby moim całkowitym upadkiem. Miałam jeszcze jeden dzień na znalezienie mieszkania i zabrania reszty rzeczy z domu. Mało czasu, ale cóż – nie pierwszy raz przychodzi mi myśleć pod presją.

- Miał do tego prawo – mruknęłam, podpierając brodę na dłoni. Drugą ręką, kolejny raz, odrzuciłam połączenie od Ramosa. Blondyn nie dawał za wygraną i uparcie proponował mi mieszkanie ze sobą, kiedy ja za każdym razem konsekwentnie odmawiałam. Chciałam poradzić sobie z tym problemem sama, bez udziału osób trzecich. Odwróciłam telefon ekranem do dołu po czym napotkałam pełne dezaprobaty spojrzenie mojej przyjaciółki. Westchnęłam głośno i biorąc kolejnego cukierka, mentalnie przygotowałam się na umoralniającą gadkę. Boże, już wolałam, kiedy jej jedynym, ulubionym tematem był Harry, nie moje, rozwalone do granic możliwości, życie.

- Dalej będziesz go unikać? – zapytała z wyrzutem. – Przecież on chce ci pomóc.

- Mieszkanie z nim pod jednym dachem nazywasz pomocą? – zapytałam, ładując sobie cukierka do ust. – To nie ma racji bytu. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, w innej relacji na sto procent pozabijalibyśmy się – dodałam z pełną buzią czekolady.

- Tym bardziej powinniście razem zamieszkać razem, kretynko – prychnęła. – Dobrze wiesz, że wolałam Nialla, ale teraz kiedy rzeczy się nieco, hm, skomplikowały, to miłe ze strony Ramosa, że tak się tobą opiekuje – stwierdziła. – Odbierz ten pieprzony telefon, zanim zgniotę go swoim obcasem.

Z rezygnacją podniosłam aparat i odebrałam połączenie, kompletnie ignorując pełen wyczekiwania wzrok Penelope.

- Mówiłam ci już, nie zamieszkam z tobą, Dan – westchnęłam, wywracając oczami. Boże, jaki ten człowiek jest upierdliwy i uparty. Teraz nie dziwie się, że został jednym z najlepszych adwokatów w kraju.

- Jezu, wiem – mruknął zniecierpliwiony, na co zmarszczyłam brwi. Co? Odpuścił? A niech mnie, więc kontynuuj, dupku. – Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że znalazłem dla ciebie mieszkanie. Jest gotowe do sprzedaży, ale jeżeli nie dostaniesz kredytu, właściciel jest gotowy wynajmować je dla ciebie przez jakiś czas – powiedział swoim popisowym, profesjonalnym tonem.
Zamurowało mnie. Nie tego się spodziewałam. To nie był pierwszy raz, kiedy Dan został moim wybawcą, ale fakt, że odpuścił namawianie mnie na mieszkanie w jego czterech kątach i postanowił poszukać innego wyjścia, sprawił że zrobiło mi się cieplej w okolicy serca. To było tak cholernie miłe z jego strony. Nie zważając na Penelope, która omal nie wyrwała mi telefonu aby słyszeć wszystko co mówi blondyn, odchyliłam się i spytałam równie profesjonalnie:

- Kiedy mogę je obejrzeć?

 ***

Godzinę później razem z Penelope i Danem szarpiącym się z zamkiem,  znajdowałam się na siedemnastym piętrze jednego z luksusowych kompleksów znajdujących się na granicy Ealing i Fulham.  Z konsternacją wpatrywałam się w złote cyfry, które składały się na numer 1724,  myśląc o tym, że ludziom mieszkającym w tym miejscu, pieniądze na pewno wystają z tyłków. W tym przekonaniu utwierdziła mnie kobieta przechodząca obok nas, która miała na sobie ubrania z logo wszystkich liczących się domów mody na świecie. Boże, ten nowobogacki styl to kompletnie nie moja bajka.

Kiedy już miałam zamiar uciekać z tego luksusowego przepychu, Ramos w końcu uporał się z zamkiem i wpuścił nas do środka. Moim oczom ukazała się niewielka przestrzeń. Naprzeciwko wejścia znajdowało się panoramiczne okno, gdzie z lampką wina można by usiąść i podziwiać zachodzące słońce Londynu, po lewej stronie znajdował się mały aneks kuchenny, a tuż za nim, niewielki salon; po prawej stronie zaś znajdowała się para ciemnobrązowych drzwi. Patrzyłam na całe wnętrze uważnie zastanawiając się jakim cudem takie mikroskopijne wnętrze ma w sobie tyle nonszalancji i uroku. To przecież niemożliwe. Te lśniące meble, pachnący nowością dywan w saloniku… I ta piękna podłoga... Zaraz, czy to marmur?!

Ramos spojrzał na mnie z ukosa, kiedy nieudolnie próbowałam podnieść szczękę z podłogi. To było piękne mieszkanie, pomimo swoich czterdziestu pięciu metrów kwadratowych. Pomimo tego że było mikroskopijne i pomimo tego, że zapewne jestem zbyt biedna na posiadanie tego mieszkania, oczami wyobraźni już widziałam siebie tutaj, samotnie leżącą na zapewne niewiarygodnie miękkiej kanapie, sączącą jakieś dobre wino i spokojnie kontemplującą nad swoim żałosnym żywotem. Tak, to była bardzo przyjemna myśl. Na moją twarz wpełzł leniwy uśmiech. Kiedy do końca zatracałam się w swoich myślach, poczułam jak  Penelope  delikatnie szturcha mnie w ramię.

- Nie żeby coś, ale… eee… nie stać cię na to mieszkanie – spojrzała na mnie zrezygnowana.

Prychnęłam. Oczywiście, że nie. Ale z drugiej strony – czas nagli, a ja nie mam planu B, ani innego potencjalnego schronienia, nie licząc Penelope i Dana. Z moją przyjaciółką spędzanie połowy dnia było uciążliwe i ciężkie do zniesienia i mieszkając z nią załamałabym się psychicznie do końca, natomiast Dan… cóż, nie chcę z nim mieszkać, bo… nie.

Uniosłam brwi i spojrzałam na Penelope, która próbowała się nie śmiać. Wywróciłam oczami. Wiedziałam, że moja blizna na czole jest jeszcze bardziej widoczna, kiedy marszczę czoło. To był jeden z powodów, że wolałabym skoczyć z Tower Bridge, niż przebywać z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę.  Uwierzcie lub nie, ale ciągłe docinki Pen, która ochrzciła mnie zaginioną siostrą Harry’ego Pottera, zaczynały mnie już nudzić i drażnić.

Ponownie na nią spojrzałam. Jeżeli miałam odbudowywać swoje życie, to właśnie tutaj. To będzie mój mały azyl, własne forteca. To co, że będę klepać biedę do końca życia. Za głupotę się płaci, jednak to, co za chwilę miałam zrobić, na pewno kiedyś zapewni mi szczęście.

- Dan, ile właściciel chce za to mieszkanie?  - zapytałam, patrząc prosto w jego oczy. Ten spojrzał na mnie z błyskiem i zaglądnął do teczki, którą dopiero teraz dostrzegłam.

- Cóż, wartość tego mieszkania jest kurwesko wysoka, ale zrobię tak, że będziesz mieszkać tu na godnych warunkach – jego głos znów był taki profesjonalny.  – Mam haka na właściciela.

Spojrzałam na Penelope, po czym obie wolno kroczyłyśmy ku Ramosowi. Kompletnie nie miałam pojęcia co ta przebiegła bestia kombinowała, jednak znając jego nieprzewidywalny i popierdolony charakterek, mogłam spodziewać się niezłej bomby.

- Co takiego znalazłeś na tego… - Penelope wyrwała mu kartkę z dłoni i zaczęła wodzić po niej wzrokiem - … Andersona?

- Lydia. Lydia Anderson – Ramos poprawił swoją koszulę. – Och, po prostu zdobyłem zdjęcia jak ta ździra bzyka się z dozorcą mojego mieszkania – powiedział, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz na świecie.

No proszę, wiedziałam, że nikt za małoważne informacje nie oddałby tego mieszkania za bezcen. Kiedy zaczęłam się zastanawiać czy Ramos przypadkiem nie należy do jakieś mafii, usłyszałam głos Pen.

- Ty naprawdę jesteś pojebany, Dan – powiedziała z podziwem, a chłopak wyszczerzył się. 

Niewiele myśląc podeszłam do niego i obdarzyłam go siarczystym buziakiem w same usta. Ramos spojrzał na mnie zaskoczony, kiedy nie zważając na lekkie zawroty głowy, pisnęłam podekscytowana.

- Chcę już jutro tu mieszkać – oświadczyłam, na co Dan pokręcił głową.

- Jutro nie ma szans. Muszę być na ślubie – spojrzał na mnie przepraszająco, a mój entuzjazm zmalał. 
 No tak, kompletnie zapomniałam o tym, że Niall się żeni. To było tak abstrakcyjne. Ponownie przywołałam w głowie wspomnienia z okresu wiecznej szczęśliwości, którą zburzyła niejaka Sophie Ward i jej dziecko. Cóż, byłam konsekwentna i mając w głowie obraz Nialla trzymającego syna dziewczyny, postanowiłam milczeć. Lepiej dla nas wszystkich – on zacznie nowe życie i ja. Bez żadnych dramatów, nieswoich dzieci, sławy i alkoholu. Będę zwyczajną dwudziestojednolatką z olbrzymim kredytem do usranej śmierci, żywiącą się jedynie chlebem i wodą i będę zajebiście szczęśliwa.

- Dobrze, więc zróbmy to w niedzielę – powiedziałam twardo, na co Dan potaknął, a na moje usta po raz pierwszy od dawna wpełzł szczerzy uśmiech.

 ***

- Wciąż uważam, że jesteś porąbana, Mags – Penelope pociągnęła łyk wina z kartonu, będąc oparta o biurko w Trekstock. Spojrzałam na nią smętnie, wzruszając ramionami. Wiedziałam, że przychodząc do fundacji czeka nas rozmowa o życiu – było to wiadome w momencie, kiedy kupowała najtańsze wino od jakiegoś Araba, który prowadził mobilny monopolowy sklepik oraz kiedy w wejściu ujrzałam Elenę. I nie chodziło tutaj o przedyskutowanie mojego przyszłego mieszkania. Nie miałam ochoty znów wykłócać się o to, czy powinnam powiedzieć Niallowi prawdę. Postępuje tak, jak uważam – właściwie. Szkoda tylko, że mojej decyzji nie akceptuje istota, która śmie nazywać się moją przyjaciółką od ponad dwóch lat.

- On się jutro żeni. To twój ostatni dzwonek – mruknęła Elena, przejmując karton od Penelope. Nie zdziwiły mnie słowa dziewczyny – znając krótki język Pen, na pewno wiedziała o mojej tajemnicy wcześniej, jednak postanowiła pozostać wierna groźbom mojej przyjaciółki i nie puszczać pary z ust. Z drugiej strony Elena była zaufaną osobą, ale mój żołądek zrobił fikołka, kiedy pomyślałam, że krąg wtajemniczonych się powiększa. Jasna cholera.

- Nie – powiedziałam sucho, odbierając karton od Eleny. Pociągnęłam dużego łyka, krzywiąc się. To cholerstwo było obrzydliwe, jednak poczułam się troszkę lepiej. – Lepiej będzie tak, jak jest.

- Nie, nie, nie – Pen pokręciła głową, a Elena jej zawtórowała. – Ty po prostu boisz się reakcji Nialla. To niemożliwe, abyś tak nagle odkochała się i przestało ci na nim zależeć.

- Uwierz mi, nawet najgorsza prawda jest najlepszym rozwiązaniem. Ty wmawiasz sobie, że tak będzie lepiej, podczas kiedy w głębi doskonale wiesz, że to totalna głupota. Potrzebujecie siebie nawzajem i oboje doskonale to wiecie. Więc może raz do cholery zajmij się sobą i spraw, że twoje życie będzie normalne i szczęśliwe, nie patrząc na wszystkich wokół. Po prostu zrób to i powiedz mu. – Elena wbiła we mnie zdeterminowany wzrok.

Czy miękłam? Owszem. Obie miały absolutną rację. To moja duma nie pozwalała mi zrobić tego, czego każdy oczekiwał. Natarczywe głosy serca i rozumu robiły mi papkę z mózgu. Pociągnęłam ponownie łyk obrzydliwego wina i oparłam się o sofę, kładąc głowę na siedzisku. Boże, to było takie pogrzane. Dlaczego w ogóle musiałam zakochać się w Niallu? Przecież inne pary nie miały takich przygód – prowadziły zwykłe, nudne życie, gdzie jedyną kłótnią była ta, które z dwojga miał wyprowadzać psa. Nie byłam aż taką złą osobą i cholernie pragnęłam takiej zwykłej, nudnej miłości. Więc Boże, dlaczego? Dlaczego musiałam pokochać właśnie go?

Bo to Niall – najbardziej nieidealny człowiek na ziemi. Pełen wad i dziwnych zachowań. Pełny uroku, empatii i pozytywnej aury, a oprócz tego niesamowity bałaganiarz i żarłok. A ja pomimo tego dziwnego miszmaszu jego osobowości, zdałam sobie sprawę, jak moje życie było bez niego niekompletne. Bo to właśnie jego wady i dziwne nawyki sprawiły, że nauczyłam się go kochać całego. A cichy głosik wciąż powtarzał mi, że ukrywając przed nim prawdę, narażam go na życie bez kompletnego szczęścia. Jego szczęście było rzeczą, na której najbardziej mi zależało, dlatego wstałam i bez słowa skierowałam się do wyjścia, aby zrobić prawdopodobnie najgłupszą rzecz na świecie.



Niall's POV

Pierwsza dwadzieścia. Kolejny raz zmieniłem pozycję, która pozwoliłaby mi zasnąć, jednak bez skutku. Zrezygnowany przetarłem twarz dłońmi i wlepiłem wzrok w sufit. Zastanawiałem się jak od jutra będzie wyglądać moje życie. Czy oprócz tego, że tak cholernie niechętnie zmienię  stan cywilny, będzie inaczej? Pokręciłem głową. Kurwa, to nie Soph miała nosić moje nazwisko. Wszystko szło nie tak. Potrzebowałem rozmowy, a jedyną osobą, która była w stanie mi pomóc była Mags. Nie ważne jak po rozmowie z nią będę przygnębiony, w tamtej chwili jak nigdy wcześniej chciałem usłyszeć jej głos. Tak po prostu – jej melodyjny głos, który zawsze mnie koił. Niewiele myśląc sięgnąłem po telefon. kiedy wyszukiwałem jej numeru usłyszałem piszczenie tuż obok drzwi wejściowych. Wywróciłem oczami, myśląc o sąsiadce, która wciąż myliła swój numer mieszkania z moim. Nie zdziwiło mnie, że odrzuciło jej kod do drzwi. Po chwili sytuacja znów się powtórzyła. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad tym, że być może ktoś próbuje się włamać do mojego mieszkania. Cholera. Nagle mój telefon rozdzwonił się. Niewiele myśląc odebrałem połączenie, będąc jednocześnie coraz bardziej podirytowany piszczącym domofonem.

- Panie Horan? – usłyszałem głos dozorcy. – Jakaś kobieta próbuje się włamać do pańskiego mieszkania. 

- W takim razie wiesz, co robić, George – westchnąłem. Facet pracował już dwa tygodnie, powinien przestać dzwonić do mnie z byle gównem.

- Tak, ale… ona twierdzi, że pana zna. Trochę się awanturuje.

Zmarszczyłem brwi, wytężając słuch. Po drugiej stronie słuchawki wyraźnie słyszałem podniesiony głos dziewczyny. Dziwnie znajomy…

- Wpuść ją do mnie – powiedziałem jedynie, po czym rozłączyłem się. Serce biło mi z zastraszającym tempie. To nie mogła być ona. Cholera jasna. Kurwa.

Pospiesznie założyłem na siebie koszulkę i wolno podszedłem do drzwi, gorączkowo zastanawiając się co powiedzieć. Po chwili usłyszałem delikatne pukanie do drzwi. Bez namysłu otworzyłem drzwi i moim oczom ukazała się sylwetka Mags. Jej włosy były potargane, na twarzy nie miała ani grama makijażu, a obszerny sweter zniekształcał jej sylwetkę. Utkwiłem wzrok w ciemnoróżowej bliźnie usytuowanej tuż nad jej lewym łukiem brwiowym. Jak zahipnotyzowany lustrowałem jej twarz, niedowierzając, że ona tu stoi. To chyba jakiś sen. Wątpiłem, żeby sama zdecydowała się tutaj przyjść.

- Wpuścisz mnie? – powiedziała cicho, budząc mnie z letargu. Ponownie spojrzałem jej w oczy i bez żadnego ostrzeżenia, pociągnąłem ją za rękę aby wpadła w moje objęcia. Oparłem swoją brodę o jej głowę, wciąż przyciskając jej ciało do piersi. Cholera, dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo brakowało mi jej obecności. Rozkoszowałem się jej bliskością, kiedy poczułem, jak Mags odwzajemnia mój uścisk, i jej ręce zaciskają się na mojej talii.  Nie wiem ile czasu tkwiliśmy przytuleni w przedpokoju. Miałem wszystko inne w dupie, byłem szczęśliwy znów trzymając swój cały świat. Koncentrowałem się na jej dotyku, zapachu jej włosów, miękkiej skórze. Boże, jak mi tego brakowało.

- Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła, a ciepłe powietrze omiotło mój tors.

- Nic nie mów – odparłem również szeptem, głaszcząc jej włosy. -  Pozwól mi cię poczuć.

Odchyliłem ją lekko i spojrzałem w jej oczy przepełnione ciekawością i niedecydowaniem. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Ostatni raz zasmakować starego życia, skoro od jutra będę wiódł nowe. Wolno przybliżałem swoją twarz do jej. Usłyszałem jak jej oddech przyspiesza, a wzrok przemieszcza się pomiędzy moimi ustami a oczami. W jej brązowych tęczówkach zauważyłem błysk i delikatnie się uśmiechnąłem. Ona doskonale wiedziała co zaraz się wydarzy i tym razem to ona wolno się przysunęła. Napięcie między nami było nie do opisania, nigdy wcześniej nie było między nami takiej tęsknoty i pożądania. Ta dziwna mieszanka przeważyła szalę i po chwili wpiłem się w jej usta. Nie wydawała się być ani trochę zaskoczona, natychmiast odwzajemniając pocałunek. Czułem, że nadal ze sobą walczy, jednak postanowiłem, że dziś nie będzie między nami żadnych granic i barier. Chciałem ją mieć dla siebie, nawet jeśli miałby być to ostatni raz. Jeżeli tak mam się żegnać z kawalerstwem to.. kurwa, cholernie mi się to podoba.  

- Muszę ci naprawdę… - wyszeptała w moje usta, kiedy oboje próbowaliśmy złapać oddech. Natychmiast przerwałem jej, ponownie przyciskając jej usta do swoich.

- Pozwól mi się nacieszyć tobą… nami. Ostatni raz – wymruczałem.

- Ostatni raz – wyszeptała, po czym ponownie złączyliśmy nasze usta w pełnym pasji pocałunku. Jej wargi były tak samo miękkie jak je zapamiętałem. Smakowały ciastem czekoladowym i tanim winem, którym kiedyś upiliśmy się niemal do nieprzytomności. Uśmiechnąłem się w jej usta, nie przestając jej całować. W głowie niczym film przewijały mi się wspomnienia z nią związane. Za nic nie chciałem tego zatrzymywać. Jeżeli nie było mi dane być z Mags całe życie, postanowiłem, że nasza wieczność będzie trwała tutaj – w przedpokoju mojego mieszkania. Oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę, dlatego tym bardziej pozwoliliśmy sobie na chwilę zapomnienia. Tamtej nocy delektowałem się jej obecnością, próbując zachować w pamięci każdą chwilę naszej prywatnej wieczności. Bo tak cholernie mocno ją kochałem i chciałem aby nasza wieczność trwała dłużej niż te kilka godzin.

 ***

Rano byłem ledwie żywy. Spojrzałem na zegarek i z wielkim bólem zdałem sobie sprawę, że za półtorej godziny miałem stawić się w tym cholernym kościele. Smętnie spojrzałem na garnitur zawieszony obok szafy. Tak bardzo nie chciałem tego robić. Kurwa.
Kiedy po plecach spływała mi gorąca woda, oparłem się rękoma o kafelki i w kółko odtwarzałem nocne chwile spędzone z Mags. Jej dotyk, ciepło, każdy uśmiech, każdą łzę, każde spojrzenie. Oboje próbowaliśmy odwlec w czasie nasze pożegnanie i kiedy o piątej nad ranem opuszczała moje mieszkanie, zapłakana i szczęśliwa jednocześnie, poczułem jakby ze sobą zabrała też moje serce. W głowie miałem coraz większy mętlik i coraz mniej potrafiłem sobie z nim poradzić. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć, bo jedyne o czym myślałem to cholerne, błyszczące oczy Mags.
  
Półtorej godziny później znajdowałem się pod kościołem. Ignorowałem zewsząd błyskające flesze, ciekawskie spojrzenia przechodniów i jakąś dziennikarkę, która z zapałem relacjonowała na żywo przebieg tego wydarzenia. Skrzywiłem się. Nie byłem jakimś cholernym następcą tronu, tylko zwykłym człowiekiem pragnącym chwili prywatności. Z niecierpliwością czekałem do końca miesiąca, kiedy kontrakt wygaśnie i będę miał czas na odpoczynek i złapanie oddechu. Póki co wciąż muszę się z tym zmierzać. Kurwa mać.

Z tłumu gości i gapiów, wyłapałem sylwetkę Liama, który kiedy mnie dostrzegł natychmiast skierował się w moją stronę, szczerząc się od ucha do ucha.

- Pięknie wyglądasz – powiedział sarkastycznie, na co wywróciłem oczami. Cholerny żartowniś.

- Już żałuje, że jesteś moim świadkiem – wymamrotałem, widząc jak pod kościół podjeżdża limuzyna z której wysiada Alice i Frank, trzymający nosidełko małego Tylera. Na widok syna moje serce nieco zmiękło, jednak wciąż nie było to wystarczające abym zmienił swoją decyzję. Nie chciałem tego wszystkiego

- Wyglądasz jakoś inaczej – Liam przyjrzał mi się uważniej. – Jakoś bardziej pogodnie.

Posłałem mu słaby uśmiech. Nie chciałem mówić mu o odwiedzinach Mags. Po prostu to było zbyt intymne i prywatne. Dotyczyło to tylko naszej dwójki i tak miało pozostać.  
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, ujrzałem Sophie. Sekundę później nasze spojrzenia się spotkały, a ja nie mogłem wyjść z podziwu jak pięknie wyglądała w białej sukni. Długie włosy spięła w klasycznego koka, jej makijaż był nad wyraz delikatny i dziewczęcy, a jej suknia leżała na niej idealnie. Sprawiła, że zaparło mi dech w piersiach, jednak wiedziałem, że to kompletne inne uczucie. To nie ona miała tu stać. Nim się obejrzałem, Liam pociągnął mnie w głąb kościoła, gdzie przed ołtarzem miałem czekać na Soph. Przeszukałem wzrokiem kościelne nawy, wyłapując parę znajomych głów.  Po jednej stronie zasiadła rodzina i przyjaciele dziewczyny, natomiast po „mojej” stronie siedziała jedynie garstka osób. Spojrzałem na Louisa i zmartwioną Elenę, Harry’ego który wydawał się być znudzony, Monicę, która co chwilę zerkała za siebie  i morderczy wzrok Penelope. Zauważyłem jak Marnie posyła mi pokrzepiający uśmiech, a siedzący obok niej Greg unosi kciuki do góry. Moje serce znów przyspieszyło; stres zaczął robić swoje. Gdy zastanawiałem się na tym, czy już całkiem spociłem się ja świnia, zabrzmiała jakaś melodia i w drzwiach ujrzałem Sophie, która dumnie kroczyła w stronę ołtarza ze swoim ojcem. Poczułem jak gula w moim gardle rośnie z każdym jej następnym krokiem. Kiedy myślałem, że zemdleje, Soph pojawiła się obok mnie. Jej piękny uśmiech był jedynie przykrywką – oczy wyrażały wielki strach. Trochę ją znałem i wiedziałem, że ta cała zabawa w ślub też jest jej nie na rękę.

Odwróciliśmy się w stronę księdza, który wygłaszał mowę o pięknej miłości i który wyglądał, jakby mówił sam do siebie. Chciało mi się śmiać i płakać. Boże, tak bardzo nie chciałem tu stać.
Nagle poczułem jak Sophie lekko nachyla się w moją stronę i posyła mi niepewne spojrzenie. Zamrugałem i obdarzyłem ją ciepłym uśmiechem.

- Niall – szepnęła. – Nie chcę tego robić.

Zamarłem, nie wierząc w to, co właśnie powiedziała. Poczułem jak kamień spada mi z serca, po czym natychmiast wlepiłem w nią wzrok, kompletnie ignorując księdza, który przerwał swoje kazanie i badawczo nas obserwował. Spojrzałem na dziewczynę i promiennie się uśmiechnąłem.

- Więc zróbmy to, Soph.


W jednej chwili wszystko wyglądało jak żywcem wyjęte z jakieś taniej, żenującej komedii romantycznej. Złapałem Sophie za rękę i biegiem puściliśmy się w stronę wyjścia, za nic mając zduszone okrzyki gości i płacz Alice. Zignorowaliśmy błyskające flesze i zdziwionych reporterów, którzy kiedy tylko zorientowali co się dzieje, pobiegli w pośpiechu za nami. Biegliśmy ile sił w nogach. Gdzieś w głowie przemknęła mi myśl, jakim cudem Sophie biegnie tak szybko w obcasach, jednak w tamtym momencie miałem to gdzieś. Wciąż trzymając jej dłoń, skręciliśmy w jedną z uliczek, starając się zgubić natrętnych paparazzi. Po kilkuminutowym, szaleńczym sprincie oboje opieraliśmy się o ścianę obdrapanego budynku. Spojrzeliśmy na siebie, ciężko dysząc, po chwili wybuchając śmiechem. To musiało się tak skończyć. Jeżeli Bóg istniał, to właśnie miałem wrażenie, że maczał w tym wszystkim palce. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jeszcze oboje nie jesteśmy mile widziani przed ołtarzem. Słońce niemiłosiernie piekło moje plecy, a temperatura na pewno przekraczała trzydzieści stopni. Razem z Sophie wciąż staliśmy pod ścianą, śmiejąc się wniebogłosy. To była najbardziej porąbana rzecz, którą zrobiłem w swoim życiu. I czułem, że najbardziej właściwa.

____________________________________________

Koniec z  nudą :D Teraz jedziemy z koksem, będzie dużo dramy niekoniecznie dotyczącej Nialine
Kolejny raz dziękuję Wam, że czytacie moje wypociny, to wiele dla mnie znaczy i nawet nie macie pojęcia jak bardzo Was kocham! <3
Do zobaczenia za tydzień! 
Love, Mags