poniedziałek, 26 października 2015

19. Graduation cz. I


        - Niniejszym przedstawiam absolwentów rocznika 2014! - głos rektora rozniósł się po sali, a ja razem z innymi już-nie-studentami podrzuciłam biret w górę. Wyszczerzyłam się sama do siebie. Stało się. Skończyłam studia. Już nigdy więcej nie będę musiała pisać jakiś głupich egzaminów. Żadnych zaliczeń, przepisywania esejów z Wikipedii, widywania tych wszystkich obrzydliwych twarzy znienawidzonych profesorów ani nauki przez Internet. Wolność! Uśmiechając się od ucha do ucha, spojrzałam za siebie, gdzie w tłumie gości odnalazłam Penelope, Josha, Mateusza, Ramosa i - o dziwo - Zayna i Cailin. Wszyscy głośno wiwatowali i klaskali z innymi.  Teraz wszystko się zmienia - Niall powoli już znikaz mojego życia, wyjeżdżam z Danielem, a moje zajebiste wykształcenie pozwoli mi może nawet na pracę na Wall Street, ale po co mi to - giełda mi nie kręci, wolę pomagać i upijać się w mojej ukochanej siedzibie Trekstock. Byłam taka podekscytowana!
       A więc udało się. Skończyłam jeden z etapów w moim życiu i gdyby ktoś w dniu mojego przyjazdu powiedział mi, że stanie się tyle rzeczy – poznam tylu wspaniałych ludzi, założę fundację, z całkiem niezłym wynikiem skończę studia, a nawet się zakocham – z pewnością popukałabym się w czoło. Trochę żałowałam, że było ze mną rodziców, jednak obiecałam im, że po podróży z Ramosem, przyjadę do domu na cały miesiąc, choć jestem pewna, że zacznę działać im na na nerwy już tydzień po przyjeździe. To było naprawdę niezwykłe, czułam, że powoli zamykam w życiu wszystkie rozdziały, które miały jakiś wpływ na moje stosunki z Niallem. Studia, które właśnie skończyłam również się do tego zaliczały, bo przecież najwięcej chwil spędziłam z nim właśnie podczas mojej edukacji. A teraz? Teraz ponownie uczyłam się jakoś radzić sobie z jego nieobecnością. Swoją drogą, mogłam być z siebie dumna – od wczorajszego wieczoru nie pomyślałam o Niallu ani razu. Wiadomo, że nie dam rady zapomnieć o nim ot tak, jednak i tak uznałam swoje osiągnięcie za niemały sukces, biorąc pod uwagę, że od kiedy dowiedziałam się, że mój były już chłopak będzie ojcem, prawie cały czas płakałam, a uwierzcie mi – zeschnięty tusz na pościeli nie schodzi nawet w tempertaurze 60 stopni.
           - Wszystkiego najlepszego z okazji zakończenia edukacji! - Pen razem z Eleną rzuciły się na mnie. Roześmiana objęłam je i mocno przytuliłam. - Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie abyś została kasjerką w Asdzie! - dodała Elena, na co pokazałam jej środkowy palec.
        - Brawo, mała.  Jestem z ciebie dumny – Mateusz wręczył mi butelkę wódki w kształcie tulipana. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, uświadamiając sobie, że kreatywność mojego kuzyna i jego przyjaciela nie ma granic.
           Przez następne kilka minut byłam osaczona przez ludzi, którzy składali mi gratulacje i uściski. Byli wszyscy – pojawił się nawet Harry, Tessa, Louis i Liam z Monicą. Naprawdę, nie spodziewałam się, że wszyscy się pojawią, przecież to tylko głupie zakończenie studiów, nie pogrzeb czy wesele. W każdym razie, było mi bardzo miło.
         - Duma rozpiera moje ciało. Teraz, kiedy masz już dyplom jakże prestiżowej uczelni, możemy rozmawiać na poważne tematy – Ramos podszedł do mnie ze swoim ironicznym uśmieszkiem, po czym zamknął mnie w objęciach. - Zresztą, mam gdzieś twój dyplom. Lepiej pokaż tą obłędną sukienkę, której zdjęcie przesłałaś mi wczoraj na fejsie i którą masz pod tym obrzydliwym workiem – dodał, po czym złapał za suwak od mojej togi.
       - Och, zamknij się, Ramos. Jesteś takim idiotą – mruknęłam z rozbawieniem, po czym odsunęłam się od niego. - Zupełnie nie mam pojęcia jak wytrzymam z tobą następne trzy miesiące.
       - Co? Jakie trzy miesiące? Czy my o czymś nie wiemy? - Liam spojrzał na mnie pytająco, podobnie, jak Harry.
       - Jedziemy na wycieczkę. Zasłużyłam na to – odparłam, dumnie machając dyplomem.
Byłabym kompletną ignorantką, jeśli powiedziałabym, że nie widziałam twarzy chłopaków, na których malowało się zaskoczenie, zdezorientowanie i niezręczność w jednym. Może oni też wciąż myśleli, że nadal myślę o Niallu. Cóż, może i mam go w głowie, ale o nim nie myślę. Serio.
       - To co, musimy uczcić ten dzień! - Harry klasnął w dłonie, zupełnie nie przypominając tego zdezorientowanego sytuacyjnie człowieka, którym był przez momentem. - Zamierzam się ostro nawalić, skoro masz wyjechać z... - Harry spojrzał spode łba na Dana. - … nim. Właśnie, kiedy jest ten wasz cały wyjazd? - spytał.
       - Pojutrze – odparłam wzruszając ramionami. Słysząc to, na twarzy Harry'ego znów malowało się zaskoczenie i zdezorientowanie. No proszę, chłop-kalejdoskop. Może powiesz mi w takim razie, jaka pogoda będzie w Sydney pod koniec tego tygodnia?
          - Tym bardziej muszę się nawalić – odpowiedział zrezygnowany.
      - Świetnie! Może przyjdziesz ze swoją nową dziewczyną? Założę się, że aby uzyskać naszą sympatię, da nam zniżki na operacje i inne konsultacje medyczne – usłyszałam kąśliwą uwagę Pen skierowaną do Stylesa. No świetnie – wojna murowana.
Nim zdążyłam się wtrącić, mój telefon dał o sobie znać. Pospiesznie przesunęłam palcem po ekranie i odebrałam.
       - Halo? Mamo? Nie słyszę cię – krzyczałam do słuchawki, jednocześnie przedzierając się przez tłum absolwentów. Kiedy tylko uznałam, że poziom decybeli w pomieszczeniu pozwala na jako taką rozmowę, i kiedy miałam zamiar odezwać się do mamy, głos ugrzązł mi w gardle, a ja o mało nie zemdlałam. O Boże, co on tu robi?!
Jak wół w malowane wrota gapiłam się na Nialla kroczącego w moją stronę z wielkim bukietem róż. O kurwa. On idzie w moją stronę! On idzie w moją stronę, a ja stoję w tej cholernej todze! Ramos, dlaczego nie rozpiąłeś mi tego przeklętego worka na śmieci do końca!? Cholera, co robić... gdzie jest wyjście ewakuacyjne!?
        - Mamo? Słabo cię słyszę. Zadzwonię kiedy będę w domu. Kocham cię! - nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się wypowiedzieć te słowa. Naprawdę, nie wiem jak. To nie był sen. on tu jest. I idzie tutaj, jest już jakieś dziesięć metrów ode mnie. Boże, co robić... O cholera.
Nim zdążyłam wymyślić jakieś sensowniejsze rozwiązanie, niż gapienie się na niego z otwartą buzią, dzięki Bogu, to on przejął inicjatywę. Stanął przede mną niepewnie, po czym spojrzał mi w oczy, a ja pod wpływem intensywności koloru jego oczu myślałam, że rozmawiam z aniołem. I przedstawienie znów się zaczęło, czego tak bardzo rozpaczliwie chciałam uniknąć.
         - Wszystkiego dobrego, absolwentko – powiedział miękko, uśmiechając się nieśmiało. Jeżeli tak wygląda śmierć, mogę umierać tak na okrągło. - Och, to dla ciebie – dodał, wręczając mi kwiaty. Oszołomiona, jak w zwolnionym tempie, widziałam jak podaje mi kwiaty, a ja jakimś cudem nie wypuszczam ich. Gdyby nie to, że boleśnie ukułam się w palec, mogłabym dalej tak stać i się na niego gapić. Jestem kompletnie powalona, To nie możliwe, aby przez jednego człowieka zanikały moje wszystkie funkcje życiowe. Błagam, niech on już sobie stąd pójdzie, pozwólcie skończyć moją osobistą katorgę. Zaraz, on nadal się na mnie patrzy, zdziwiony. Czy jeszcze się nie odezwałam? Jasna cholera. No dalej, Mags, oddychaj. I przestań być taką kretynką.
     - Dzięki – mruknęłam. - Więc, co u ciebie? Jak Sophie? - NIE WIERZĘ, ŻE TO POWIEDZIAŁAM. Brawo, Mags – osiągnęłaś poziom ekspert w masochiźmie!
           - W porządku.
Świetnie, wszyscy święci, tak bardzo wam dziękuje, że nie zagłębiał tematu i nie opowiadał o tym, jak już za niecały miesiąc Sophie urodzi mu syna albo córkę. Jeszcze bardziej dziękuję za to, że nie zagłębiał tematu ślubu. Nie wiem czy nie słuchałabym tych rewelacji z podłogi.
           - Co tu robisz? - zagadnęłam, nie bardzo wiedząc o czym mam z nim teraz mówić. Ten oto facet, z którym łączy(ło?) mnie tyle rzeczy, że nie mogliśmy się nagadać, stoi przede mną, a ja jestem totalnie onieśmielona. Przez te wszystkie zawirowania, miałam wrażenie, że żaden z tematów, które pojawiły się w mojej głowie był zbyt delikatny i tak jakby trochę tabu. A, przypominam, ja już płakać nie chciałam.
         - Żartujesz sobie? W życiu nie odpuściłbym zobaczenia cię w tej czarno-fioletowej plandece – powiedział,lustrując mój od stóp do głów, a ja mimowolnie zaśmiałam się. - Strasznie cię przepraszam, że przegapiłem rzucanie biretów, ale wjechać tutaj o tej godzinie to istny koszmar.
Mimo tej rozmowy, która przybrała lekką i obojętną formę, nadal czułam się dziwnie spięta w jego towarzystwie. Naprawdę, widok faceta, z którym miesiąc temu planowałaś dzieci i wnuki, który teraz będzie realizował ten plan z inną i to w trybie natychmiastowym, jakoś nie zachęca do siedzenia przy piwie i krakersach i opowiadaniu sobie nawzajem, co się u nas działo przez ten czas, kiedy nie mieliśmy kontaktu.
       - Słuchaj, wiem, że ostatnio... - zaczął.
      - No nie! - głos Penelope zagłuszył wszystko wokół. O ile pozostali widząc nas razem otworzyli buzię ze zdziwienia, o tyle Pen postanowiła wyrazić swoją ekspresję w inny sposób niż inni. - Nie wierzę, że on tu jest!
Wszyscy stanęli naprzeciwko nas, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Z tego, co mówił Louis, stosunki Nialla zresztą Directions nie były tak serdeczne, jak wcześniej i większość ich spotkań ograniczały się jedynie do spraw służbowych. Pierwszy raz cieszyłam się, że przeszkodzili nam w rozmowie. Ta sytuacja zaczynała być niezręczna, jednak nie tak niezręczna jak zrobiła się po przybyciu wszystkich. Teraz błagałam, aby moje funkcje życiowe znikły. Chciałam bez życia upaść na posadzkę i nie podnosić się z niej do czasu, aż ta komiczna sytuacja dobiegnie końca.
       - Cześć – bąknął Niall. Pozostali odpłacili się mu tym samym i przed moment panowała między nami cisza. To naprawdę było dziwne, jak mogły się zmienić nasze stosunki w tak bardzo krótkim czasie. Chyba nikt z nas nie przypuszczał, że to wszystko może przybrać taki obrót, jednak jak widać, życie jest tak cholernie nieprzewidywalne i jeszcze bardziej niesprawiedliwe. 
       Kątem oka dostrzegłam jak Niall zauważając Dana w gronie znajomych, posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Utrzymywali kontakt wzrokowy przez dłuższy czas co mogło skończyć się albo namiętnym całowaniem albo konkretną bójką. Jako że druga opcja wydawała mi się bardzo prawdopodobna, postanowiłam zainterweniować.
       - Słuchaj, dziś opijamy mój dyplom. Jeśli chciałbyś...
       - Nie, nie, nie. Wybacz, Niall, ale to nie tak, że nie chcemy żebyś przyszedł, bo teraz większość z nas cię nienawidzi i ma do ciebie żal za ten cyrk z dzieckiem i ślubem, i tak dalej... - Penelope jak zwykle nie potrafiła trzymać języka za zębami. Z każdym jej następnym słowem na mojej twarzy malowało się coraz większe zażenowanie, Niall wyglądał jakby ktoś wylał na niego wiadro pomyj, a kurewski uśmieszek Ramosa z każdą następną sekundą się powiększał. Super. Mam najbardziej beznadziejną przyjaciółkę na świecie. Chyba dobrze mi zrobi odpoczynek od jej porąbanej osoby. - Więc sam widzisz, to wcale nie jest tak, jak myślisz – brunetka dokończyła, a ja miałam ochotę przejechać jej głową po tej podłodze, aby sprawdzić, czy ten szampon, którym dziś rano myła włosy i który sprawił, że miała piękne, błyszczące włosy, będzie równie pięknie błyszczał, kiedy przejadę jej włosami na posadzce.
Dobry Boże, naprawdę nieźle wykorzystujesz moją cierpliwość. Kiedy tylko miałam się odezwać, zrobił to za mnie Niall. Cholera jasna, czy ja kiedykolwiek będę miała prawo głosu!?
       - Jasne, rozumiem. - uśmiechnął się blado, a ja poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce i kopnął je na drugi koniec Londynu. Na miłość boską, jeszcze tego brakowało. Dzięki mamo, mogłaś trochę przystopować z tym genem empatii, który mi przekazałaś.
       Przez następne kilka sekund staliśmy w żenującej ciszy, a mnie wydawało się, że stoimy tam jakieś dwa lata. Ilekroć poparzyłam w niebieskie tęczówki Nialla, miałam wrażenie, że odrywam się od rzeczywistości i nie ważne jak bardzo go nienawidziłam za to co zrobił, chciałam trwać tak w nieskończoność. Wiedziałam, że to bardzo zgubne uczucie i na pewno odbije się to dziś na mojej psychice, jednak gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że moja zwykła rzeczywistość nie ma sensu, kiedy nie ma go ze mną. To zupełnie tak, jakby ktoś wyrwał kartkę z bardzo cennej książki. On był moją kartką z najważniejszą dla mnie treścią, a ja tą niekompletną, pozbawioną wartości książką. I choćby nie wiem jak bardzo bym chciała, ta kartka już nigdy nie będzie doskonale dopasowana jak wcześniej. Czy mogę już zacząć płakać?
      Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Mimowolnie się odwróciłam, napotykając pokrzepiające spojrzenie Ramosa. Daj spokój, nie potrzebuje twojego wsparcia! Chcę tylko, aby ta cholerna sytuacja dobiegła końca.
Bóg chyba wysłuchał moich próśb i postanowił się zlitować nade mną, ponieważ nagle usłyszeliśmy dźwięk telefonu Nialla. Chłopak spojrzał na wyświetlacz, po czym mruknął, że musi już iść. Kiedy tylko zniknął, dało się wyczuć rozluźniającą się atmosferę.
       - Ale to było dziwne – mruknął Josh.
     - Nie sądzisz, że potraktowałaś go trochę za ostro? - Harry spojrzał na Penelope. O nie. Harry, właśnie rozbroiłeś bombę.
     - Za ostro? Czy widzisz jak przez niego wygląda jej życie? - rozległ się jej piskliwy głos. Wymieniłam spojrzenia z Zaynem. Wiedzieliśmy co się szykuje. - Przez niego udaje, że wszystko jest świetnie, a tymczasem w tajemnicy przed nami pakuje manatki i wyjeżdża nie wiadomo gdzie! Poza tym, ty nie jesteś lepszy!
       - Skończ już, Pen – podirytowany Harry machnął ręką. - Wyglądasz okropnie z tą zmarszczką pomiędzy brwiami kiedy się złościsz.
       - Okropnie? - wysyczała brunetka. - Nic się nie martw, twoja dziewczyna na pewno zrobi mi zabieg wygładzający, ty obleśny, mały...
       Razem z Liamem wzięliśmy ją pod ręce nim niczym taran ruszyła w stronę Harry'ego. Kierując się w stronę wyjścia, trzymając rozwrzeszczaną Penelope, mając na sobie kawał błyszczącego materiału imitującego togę, w wysokich szpilkach, pomyślałam sobie, że to całkiem normalny dzień. Widocznie moje życie nie ma sensu bez codziennej dramy. No cóż. Może moja egzystencja na tym świecie jest uwarunkowana uczestniczeniem w takich sytuacjach? Świetnie, przynajmniej będę miała co opowiadać wnukom na starość. O ile znajdę jakiegoś potencjalnego faceta, który zgodzi się być moim mężem. No cóż. Moje życie jest do bani.




Sophie

       - Kochanie! A może ta? - Alice podała mi śnieżnobiałą suknię z połyskującym trenem. - Będziesz w niej wyglądała przepięknie! Szczególnie o zachodzie słońca, kiedy ta złota nić na welonie będzie pięknie połyskiwać – kobieta rozmarzyła się, a ja popatrzyłam na nią sceptycznie.
       Miałam serdecznie dosyć – siedziałyśmy w tym salonie już ponad dwie godziny, a ja z każdą następną minutą chciałam stąd uciec. Maluch w brzuchu również podszedł do tego pomysłu z aprobatą, co jakiś czas dając mi niezłe kopniaki. W milczeniu wzięłam suknię od rozmarzonej Alice, po czym razem z konsultantką z salonu poszłyśmy do przebieralni. Po kilku minutach wyszłam zza kotary i stanęłam na specjalnie przygotowanym podeście. Oddychałam głęboko, za wszelką cenę starając się, aby łzy zmieszane z tuszem do rzęs nie skapnęły na suknię.
       - Jest idealna. Sophie, wyglądasz przepięknie – szepnęła zachwycona macocha. Konsultantki pokiwały głową z aprobatą.
Uśmiechnęłam się blado, po czym odwróciłam się do lustra. Faktycznie, suknia była przepiękna, dokładnie taka jak sobie wymarzyłam. Im dłużej wpatrywałam się w swoje odbicie, tym bardziej chciałam wybuchnąć płaczem. Nie mogłam już dłużej wytrzymać; ostatnie wydarzenia sprawiły, że nigdy nie czułam się tak beznadziejnie i bezsilnie jednocześnie. Coraz częściej zdawałam sobie sprawę, że wyobrażenie posiadania czegoś, a rzeczywistość były nad wyraz odległymi sprawami. Kiedy kolejny raz pomyślałam sobie nad moimi ostatnimi dokonaniami, poczułam, jak moja dolna warga zaczyna niebezpiecznie drgać, a jedna z łez, które wypełniały moje oczy, spłynęła po moim policzku. Jedna z konsultantek zauważyła to, po czym pospiesznie podbiegła do mnie z chusteczką i zaczęła wycierać łzy, nad którymi już kompletnie nie panowałam.
       - Wiedziałam, że się wzruszysz! Ojciec zaniemówi, jak zobaczy cię tuż przed wejściem do kościoła – powiedziała zachwycona, co tylko spowodowało kolejny potok łez. - Sophie, wyglądasz pięknie.
Nie słuchałam ani Alice, ani tych wszystkich kobiet, które zachwycały się moim wyglądem w tej sukni. Stałam na tym podeście jak ostatnia sierota, patrząc na swoje lustrzane odbicie, na którym wyglądałam żałośnie, jednak to było nic w porównaniu z tym, jak żałośnie czułam się w duszy.
       - Alice – mój głos drżał – Nie chcę brać tego ślubu. W salonie zrobiło się cicho. Wszystkie kobiety spojrzały na mnie zszokowane, a ja nadal stałam i płakałam.
       - Sophie – Alice wstała z białej skórzanej kanapy i podeszła do mnie. - wiem, że się boisz. To nic strasznego wychodzić za mężczyznę, którego się kocha - powiedziała łagodnie, biorąc mnie za rękę. Spojrzałam na nią, wybuchając płaczem.
       - Nie rozumiesz – pokręciłam głową – To skomplikowane, to wszystko dzieje się za szybko... Po prostu nie chcę.
Nim Alice zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszeliśmy dzwonek w drzwiach, który sygnalizował pojawienie się nowego klienta. Instynktownie odwróciłam głowę, gdzie zobaczyłam stojącego Nialla, który wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jak w zwolnionym tempie ujrzałam, jak macocha biegnie w stronę blondyna, krzycząc, że nie może mnie teraz zobaczyć i podbiegające do mnie konsultantki za wszelką cenę chcące zasłonić mnie w sukni. Ponownie spojrzałam w lustro. Było mi już wszystko jedno. Jedyne o czym myślałam, to mina Nialla, która dawała mi do zrozumienia, że popełniłam największy błąd w życiu, który będzie mnie wiele kosztować. A kopnięcie malucha, które poczułam, tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.




Cailin

       - Jasne. A może zrobię te  babeczki z marakują, które tak ostatnio ci smakowały? Świetnie, w takim razie widzimy się wieczorem – powiedziałam, po czym rozłączyłam się. Nie spodziewałam się, że sprawy przybiorą taki obrót – całkiem nieźle dogadywałam się z Mags, byłam zakochana, miałam pracę, którą lubię... Byłam naprawdę szczęśliwa.
Z uśmiechem zaczęłam pakować do torby swoje notatki oraz inne papiery potrzebne do pracy. Dziś naprawdę miałam świetny humor, co postanowiłam wykorzystać wieczorem, gdzie miałam zamiar nieźle się upić. Przez ostatnie dni, kiedy większość czasu spędzałam na dziewczyńskich spotkaniach wsparcia organizowanych przez Penelope, zdążyłam się zżyć ze wszystkimi. Naprawdę było mi żal Mags. Wtedy, na tym pikniku, miałam nadzieję, że wszystko między nią a Niallem jakoś się ułoży, jednak ten cholery ślub przekreślił wszystko. Nie wiedziałam co o tym myśleć, jednak podświadomie wiedziałam, że musi o nim zapomnieć. Rozpamiętywanie chwil z Niallem nie miało sensu, tym bardziej, że Mags miała szansę pójścia naprzód i rozpoczęcia wszystkiego jeszcze raz od nowa. Ta perspektywa mogła się spełnić, tym bardziej, że widziałam jak Ramos na nią patrzy. Nawet ślepy by zauważył, że ona jest dla niego ważna i świata poza nią nie widzi, a Mags mówiąca, że to tylko przyjaźń, jakoś brzmi mało wiarygodnie. Wszyscy widzieli, tą niesamowitą chemię między nimi i tylko czekaliśmy, które z nich pierwsze pęknie. Naprawdę, polubiłam Mags i chciałam aby jej się ułożyło. Musiała jednak w końcu dostrzec to, że bajka z Niallem już się skończyła.
Z przemyśleń wyrwał mnie dzwoniący telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i mimowolnie się uśmiechnęłam.
       - Już za mną tęsknisz? - spytałam zaczepnie, na co po drugiej stronie usłyszałam śmiech.
       -Jasne, że tak. Słuchaj, Cai, możesz coś dla mnie zrobić? To super ważne. Zanim powiesz, jakim jestem niemyślącym trollem, uwierz mi, że to nie moja wina, że nie myślę o niczym innym, niż o tobie...
       - Przestań – zaśmiałam się – czego znów zapomniałeś?
     - Czarnej teczki. Mogłabyś mi ją przywieźć? Menadżer mnie zabije, jeśli nie dostanie tych papierów za godzinę.
Spojrzałam za siebie. Faktycznie, na komodzie leżały dwie, jednakowe czarne teczki. Westchnęłam.
       - Jasne, podrzucę ci ją w drodze do pracy.
       - Jesteś najlepsza – powiedział uradowany. - Muszę wracać na próbę, do zobaczenia wieczorem!
Odłożyłam telefon, zastanawiając się, po kim Zayn odziedziczył notoryczne spóźnialstwo i zapominalstwo, które było na swój sposób urocze. Niewiele myśląc podeszłam do komody, zastanawiając się, która z teczek jest tą właściwą. Wiedziałam, że nie ładnie jest grzebać w czyiś rzeczach, jednak w tym wypadku było to konieczne.
Wzięłam jedną z nich, ostrożnie ją otwierając. W środku były moje materiały do zajęć. Odłożyłam ją na miejsce, po czym pospiesznie sięgnęłam po drugą. Nagle dolna część teczki otworzyła się i wszystkie papiery wyleciały na podłogę. Niewiele myśląc, padłam na kolana, po czym zaczęłam zbierać porozrzucane kartki. Nic ciekawego, umowy, wyciągi bankowe, potwierdzenia za otrzymane honoraria. Nagle moją uwagę przykuł niebieski papier, który wystawał z pliku kartek. Ciekawość zwyciężyła i po chwili mój wzrok lustrował kolejne linijki tekstu. Z każdym następnym słowem moje brwi unosiły się coraz wyżej, a buzia otwierała się coraz szerzej. Ale... jak to możliwe!?



       - Jesteś cholernym lamusem! Nienawidzę cię, śmieciu! – wrzasnęła Pen do słuchawki, po czym rzuciła telefon na kuchenny blat. Widząc mój zdezorientowany wyraz twarzy, wzruszyła jedynie ramionami. - Właśnie ustalałam z Harrym szczegóły dzisiejszej imprezy.
       - Och – to było jedyne na co było mnie stać. Serio, kiedy już myślałam, że Penelope niczym mnie nie zaskoczy, zawsze znajdowała jakiś nowy sposób, aby to zrobić.
       - Nieważne, nadal nie rozumiem jak on może się spotykać z tą cholerną Margo!
       - Może dlatego, że jesteś największą idiotką na ziemi? - powiedziała słodko Elena, wchodząc do kuchni. Pen posłała jej wściekłe spojrzenie. Dziewczyna nic sobie z tego nie robiła, po czym skierowała wzrok na mnie. - Wszystko załatwione. Wysłałam maile do każdego adresu w skrzynce z zawiadomieniem, że teraz ja będę pełnić wszystkie funkcje w fundacji w zamian na ciebie – powiedziała, a ja uśmiechnęłam się szeroko. - Jesteś pewna, że ten wyjazd to dobra decyzja?
       - Nie wiem – odparłam, odgryzając kawałek marchewki. Miałam już dość wałkowania tego tematu. - Może będzie fajnie. Może w podróży poznam jakiegoś opalonego latynosa z sześciopakiem, zakocham się i osiedlę się z nim w gdzieś w środkowej Amazonii, gdzie założymy wypożyczalnie kajaków? Kto wie – dodałam, biorąc kolejnego gryza.
       - Mags – Pen zbliżyła się do mnie – zaczyna mnie niepokoić twoja obojętność i zadziwiający spokój.
Zmarszczyłam brwi. Co? Przecież jestem normalna! Nie płaczę, nie rzucam się na podłogę w rozpaczy i nie moczę łzami poduszki. Cała noc rozmyślałam nad tym, co powiedziała Margo i nad tym, czy warto rozpamiętywać to, co już nigdy nie wróci. Owszem, jest to bolesne i mój mózg co jakiś czas stara się odpierać te myśli, jednak muszę, jeżeli w przyszłości chcę normalnie żyć. Poza tym, odkąd zaczęłam spędzać więcej czasu z Ramosem, znacznie spokojniej znoszę wszelkie rewelacje związane z Niallem. Chyba, że widzę go na żywo jak, dziś – wtedy jest trochę gorzej. No cóż, jak na taki rodzaj terapii, nie jest całkiem źle.
       - Powoli godzę się z rzeczywistością – powiedziałam spokojnie – Może kiedyś będę w stanie normalnie spotkać się z nim na kawę i pogadać o starych czasach. Teraz będę się bawić, a dziś nawalę się jak ostatnia świnia i mam nadzieję, że pomożecie mi w tym.
       - Nie rozumiem – Elena pokręciła głową. - Nie, żebym miała coś do Ramosa, ale... co się stało, że tak nagle zmieniłaś postrzeganie tej sprawy z tobą i Niallem?
       - Może to? - podsunęłam jej kremową kopertę ze złotą czcionką, która idealnie składała się w moje imię i nazwisko.
       - Sophie Anne Ward i Niall James Horan mają zaszczyt zaprosić pannę... - Elena zamilkła, po czym rzuciła zaproszeniem o podłogę. - Jak on mógł?
       - Widocznie mógł – wzruszyłam ramionami. - Nie dostałaś swojego?
       - Nie sprawdzałam poczty – odparła zszokowana.
Przez chwilę wszystkie trzy siedziałyśmy w ciszy. Też się zastanawiałam, po jakie licho wysłali mi to cholerne zaproszenie? Może faktycznie chcą, żebym była świadkową? Jezu, jak ja się cieszę, że wyjeżdżam. I bardzo dobrze, że ta kartka przekreślająca na tryliard procent moje szanse ponownego życia z Niallem, leży na podłodze. Nie chciałam kolejny raz czytać tych 150 słów, które wbijały szpilki w moje serce.
       - Zresztą – wstałam z krzesła – nie ma tematu. Pojutrze wyjeżdżam, a dziś się upijemy.
Dziewczyny spojrzały na mnie, niepewnie kiwając głowami. Doskonale wiedziałam, że nie nie wierzą mi, że tak nagle przestałam myśleć o Horanie. Doskonale wiedziałam, że sama siebie oszukuje, jednak fałszywe myślenie pozwalało mi jakoś przetrwać to wszystko i pozostać normalną. Naprawdę, chciałam, aby to wszystko się skończyło. Tak bardzo chciałam w to wierzyć.




        - Chyba sobie żartujesz – Ramos z niedowierzaniem pokręcił głową widząc stos zapakowanych walizek w moim pokoju. Spojrzałam na niego zdziwiona, nie przestając pakować ostatniej z toreb. - Po co ci tyle rzeczy?
       - Przestań – prychnęłam. - I tak się ograniczyłam.

Ramos uniósł swoje brwi, jednak nic nie powiedział. Dzięki Bogu. Już miałam dość pyskówek z nim. Ignorując go powróciłam do mojego zajęcia, jakim było pakowanie przypadkowych rzeczy, które tylko znalazły się w zasięgu moich rąk do torby. Tak naprawdę nie skupiałam się na pakowaniu. Chciałam po prostu zagłuszyć czymś wszystkie swoje myśli, które dotyczyły Nialla. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego w jednej chwili przychodzi na moje rozdanie dyplomów, daje mi wielki bukiet kwiatów, by potem otrzymać zaproszenie na jego ślub z moim największym wrogiem na świecie. Przecież to kompletnie nielogiczne. Wydawało mi się, że doskonale wiedział jak bardzo mnie zranił, więc dlaczego zaproszenie mnie na swój własny ślub wydawało mu się doskonałym pomysłem? Moja głowa niemal eksplodowała od nadmiaru myśli, wiedziałam jednak, że ciągłe zadręczanie się tym tematem nie wychodzi mi za dobrze. Moje tuszowanie beznadziejności w radzeniu sobie ze stratą Nialla za pomocą wódki ocierało się o alkoholizm – przynajmniej tak stwierdziła Margo, zanim Penelope postanowiła ją zabić własnymi rękami. Westchnęłam. Wiedziałam, że jedynym wyjściem aby pójść naprzód ze swoim życiem było pozostawienie za sobą swojej przeszłości i tym co mnie z nią trzyma. Rozum za wszelką cenę chciał aby moje użalanie się nad sobą skończyło się w jednej chwili i abym na nowo zaczęła cieszyć się życiem, jednak serce rozpaczliwie trzymało się myśli, że być może jakimś niewytłumaczalnym sposobem dziecko nie jest Nialla. Cholera jasna, moje psychiczne rozterki denerwowały już każdego, ze mną na czele. Nie chciałam całymi dniami czuć się jak gówno i płakać za każdym razem, jak ktoś wspomni o nim i o Sophie. Kurwa, przecież tak dobrze mi szło dochodzenie do siebie po jego stracie. Jednak dziś, kiedy ujrzałam go w gmachu uczelni, mój mur, który tak pieczołowicie budowałam starając się odgrodzić od uczuć do niego, runął z wielkim hukiem, poruszając moje serce na nowo. On był jak cholerny bumerang, a ja od zawsze nienawidziłam bumerangów.
Trudno, czas znów rozpocząć moje mozolne pozbieranie swojego życia . Oby ta podróż z Ramosem pomogła mi zapomnieć o tym wszystkim jak najbardziej.
       - No proszę – z letargu wyrwał mnie Ramos, przyglądając się pomiętej kopercie leżącej na komodzie. - Nawet ja nie dostałem jeszcze swojego. Świeczka, którą miałam właśnie miałam włożyć to torby, wypadła mi rąk. Spojrzałam z niedowierzaniem na Dana.
       - Co? - w moim gardle uformowała się nieprzyjemna gula. No dajcie spokój, przecież to jakiś żart.
       - Widocznie jesteś jedynym pożądanym gościem na tej wielce ekskluzywnej imprezie – Ramos zaśmiał się pod nosem. Zagotowało się we mnie. Ramos,ty pierdolony dupku.
       - Zamkniesz się w końcu? - warknęłam. - Mam gdzieś ten cholerny ślub, Nialla i twoją pieprzoną siostrę.
    - Nie mów tak o niej – tym razem to Dan niebezpiecznie podniósł głos. Wiedziałam, że przekroczyłam granicę. Złe wyrażanie się o rodzinie Ramosa skutkowało nie tylko jego zdenerwowaniem, ale czasem także jego pięścią lądującą na czyjeś twarzy. W tamtym momencie miałam to gdzieś. Chciałam go wkurzyć, żeby dał mi spokój.
       - Bo co? Doskonale wiesz, że to ona zniszczyła mi życie – odparłam z wściekłością, wstając z podłogi. - Gdyby nie ona, na pewno nie stałbyś tutaj i nie patrzył jak się pakuje na wyjazd z tobą.
Ramos zacisnął usta w wąską kreskę. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że za chwilę wybuchnie. Mogłam na tym poprzestać, jednak byłam wściekła jak nigdy dotąd.
       - Ty nigdy nie dorównasz jemu – powiedziałam triumfalnie. Nim mrugnęłam, Ramos stał przy mnie. Jego wzrok płonął z wściekłości. Jeden zero dla mnie, Ramos. Trafiłam w czuły punkt, co?
Nagle w jego oczach ujrzałam rozbawienie tą całą sytuacją, czym całkowicie mnie zdezorientował. O co tu chodzi do cholery?!
        -Chyba już dorównałem, Mags – powiedział cicho, wciąż patrząc mi w oczy.
Kurwa. Znów to robił. Nie wiadomo jak odkrył, że jego spojrzenie sprawiało, że cała mięknę, a ten skurwysyn właśnie wykorzystywał to przeciwko mnie. Naprawdę, chciałam przerwać ten kontakt wzrokowy, jednak zieleń jego tęczówek dziwnym trafem przyprawiała mnie o palpitacje serca. Stałam, wciąż milcząc. Dopiero teraz zauważyłam jak znajdujemy się blisko siebie. Jego czoło niemal stykało się z moim, a jego spojrzenie, które z figlarnego teraz zmieniło się w uwodzicielskie, kompletnie nie ułatwiało mi zerwania tej cholernej więzi, która wytworzyła się między nami. Czułam, jak powietrze zagęszcza się od nadmiaru emocji.
       - Prawda? - szepnął prosto w moje usta. Zadrżałam, oszołomiona tym, jak on na mnie działał. Mój oddech przyspieszył, po tym, jak jego dłoń musnęła moje ramię, sunąc do góry, doprowadzając mnie do zawału. Moja podświadomość doskonale wiedziała, że Dan robi to po to, aby mnie rozwalić emocjonalnie. Jednak cichutko dała do zrozumienia, że jego zamiary nie ograniczają się jedynie do zrobienia mi na złość...
       - Nie dam ci się sprowokować – odparłam cicho, muskając jego usta. Przyjemne dreszcze rozeszły się po moim ciele. Czułam jednak, że moje posunięcie nieźle go zaskoczyło. Dwa zero, Dan. Wszelkimi sposobami chciałam zmusić się do myślenia, że nasze zachowanie to jedynie swoista wymiana ciosów, jednak podobało mi się to, co się działo. Cholera jasna, to nie miało być tak.
Mój puls znów przyspieszył, kiedy jego dłoń znalazła się na moim karku, natomiast druga objęła mnie w pasie. Poczułam, jak tracę oddech za każdym razem, kiedy podnosiłam wzrok z jego ust w jego oczy.
        - Już to zrobiłaś – szepnął, znów dotykając moich ust. Miękkość jego warg doskonale wystarczała by moje nogi zrobiły się jak z waty, jedynie silne ramiona Ramosa, które trzymały mnie w objęciach nie pozwalały, abym osunęła się na podłogę. Jego pocałunek bardzo różnił się od tego, którym mnie obdarzył po pikniku w parku. Może dlatego, że tym razem chciałam, żeby to się stało?Rozchyliłam wargi, pozwalając aby jego język wślizgnął się do środka i zarzuciłam mu ręce na szyję. W mojej głowie nie znajdowało się nic innego, jak odgłos odpalanych fajerwerk i zielone oczy Ramosa. Naprawdę, nie mam pojęcia, jakim cudem on wyzwala we mnie tak sprzeczne uczucia? Najpierw nienawidzę go do szpiku kości i chcę go zabić, a po chwili całuję się z nim i nie myślę o niczym innym, niż o pójściu z nim do łózka. Byłam tak bardzo popierdolona.
       - Ramos, ty chory skurwysynie – mruknęłam w przerwie naszych pocałunków.
      - Zamknij się w końcu – odparł, po czym ponownie wpił swoje wargi w moje. Moje serce waliło jak oszalałe. Chyba w życiu nie czułam tak wielkiego pożądania. Nawet nie wiem kiedy moja koszula znalazła się na podłodze, a moje dłonie niecierpliwie próbowały zdjąć z Ramosa podkoszulek. Nie mam pojęcia jakim cudem znaleźliśmy się na moim łóżku, ani kto zamknął drzwi. W tamtym momencie miałam wszystko gdzieś. Jedyne co kłębiło się w mojej głowie, to brak myśli dotyczących Nialla oraz myśl, że to co właśnie wyprawiamy cholernie mi się podoba.



Liam

Kiedy tylko przekroczyłem próg zatłoczonego baru, od razu zauważyłem Nialla siedzącego przy barze. Z westchnieniem pokręciłem głową i ruszyłem w jego kierunku. Doskonale wiedziałem, że od jakiegoś czasu kompletnie nie radzi sobie ze swoim życiem. I chociaż bardzo wszyscy chcieliśmy, żeby było jak dawniej, wiedzieliśmy że to nigdy nie nastąpi. Niall również zdawał sobie sprawę, jednak za nic nie potrafił pójść do przodu i pozbierać się do kupy. Dlatego, kiedy zobaczyłem jego wiadomość, w której niemal błagał abym z nim pogadał, wiedziałem, że to ja muszę być tym, który poprzez terapię szokową pozwoli mu ogarnąć jego życie i przystosować je do doroślejszych i bardziej odpowiedzialnych warunków.
       - Gorszy dzień, huh? - spytałem, z uśmiechem podchodząc do mojego przyjaciela. Ten smętnie na mnie spojrzał, po czym w odpowiedzi przesunął w moją stronę kufel piwa. Usiadłem na stołku obok niego biorąc piwo do ręki. Przełknąłem gorzkawą ciecz, po czym spojrzałem badawczo na Nialla, który sprawiał wrażenie jakby za chwilę miał się rozpłakać.
       - Stary, nie chcę się żenić – jęknął, opróżniając swój kufel do końca, po czym skinął w stronę barmana, aby podał mu to samo. - Kompletnie nie jestem na to gotowy.
Wbiłem wzrok w swój kufel, zastanawiając się co powiedzieć. Jasne, nie był gotowy stanąć przed ołtarzem, a co dopiero na bycie ojcem. Nieźle się wkopał, a czas nieubłaganie dawał do zrozumienia, że nie da się już tego wszystkiego odkręcić.
       - Jestem takim kretynem, Liam. Dlaczego? Wytłumacz mi to – powiedział, po czym znów sięgnął po kufel, wypijając połowę jego zawartości.
       - Wiesz, masz całkiem niezły dorobek jak na dwadzieścia jeden lat - powiedziałem żartobliwie - miliony na koncie, rzeszę fanek, niezłą dziewczynę i dziecko w drodze...
       - Zamknij się – przerwał mi ruchem dłoni. - Jesteś idiotą.
Chłopak osunął się na bar z głośnym westchnięciem. Niezaprzeczalnie był nieźle wstawiony. Kiedy zastanawiałem się nad zabrania mu piwa, które przed chwilą zamówił, ten nagle podniósł swoją głowę z blatu i spojrzał na mnie żałośnie.
       - Nie poradzę sobie bez niej – znów spuścił głowę. - Spieprzyłem sprawę, straciłem ją. Serio, miałem nadzieję, że to nie jest moje dziecko, bo wtedy my nie... ale te cholerne badania... Kurwa. Zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie pokocham tego dziecka tak bardzo jakbym chciał? Bo ilektoć na nie spojrzę, będę przypominał sobie, że to właśnie przez nie moje serce już nigdy nie będzie kompletne.
       - Niall – przerwałem mu – to dziecko nie jest niczemu winne. Nie możesz go obwiniać za coś, co zdarzyło się zanim ono przyszło na świat. Nawet tak nie mów. Weź się w garść. Przecież jakoś pozbierałeś się po waszym poprzednim rozstaniu. Wiem, że będzie ci ciężko, ale musisz ruszyć do przodu. Opłakiwanie waszego rozstania doprowadzi do zniszczenia ciebie. Jesteś facetem, musisz się pozbierać. Weź na klatę swoje obowiązki, teraz wszystko się zmieni. Czas dorosnąć, mimo tego że są te ekstremalne warunki. To moment na zamknięcie rozdziału z Mags.
Blondyn kręcił głową jakby chciał wyprzeć te słowa. Wiedziałem, że łatwo jest to wszystko mówić, gorzej wcielić w życie. Po chwili jednak spojrzał na mnie zrezygnowany.
       - Masz rację – westchnął.
Przez chwilę milczeliśmy, popijając piwo. Po głowie wciąż chodziło mi jedne pytanie, które tak bardzo chciałem mu zadać, jednak bałem się, że to o co zapytam ponownie rozwali go emocjonalnie. Postanowiłem jednak spróbować.
        - Dlaczego zaprosiłeś Mags na ślub? - wypaliłem, po chwili żałując swoich słów, kiedy ujrzałem jak mój przyjaciel gwałtownie obraca głowę w moją stronę i wytrzeszcza oczy.
        - Co? - zapytał zszokowany. - Alice nie rozsyłała jeszcze zaproszeń...
Teraz to ja siedziałem zamurowany. O co tu do cholery chodziło? Coraz mniej rozumiałem z relacji Mags i Nialla. Ta pojebana telenowela z ich udziałem zaczynała mnie już drażnić.
Spojrzałem na Nialla, który był na skraju załamania nerwowego.
       - Jak Sophie mogła to zrobić... – powiedział wściekle, zaciskając pięści.
       -  Jeśli to cię pocieszy, to ona i tak by nie przyszła. Pojutrze wyjeżdża z Londynu.
Kolejny raz pożałowałem swoich słów. Jej osoba definitywnie powinna być tematem tabu w naszym towarzystwie.
       - Jak to wyjeżdża? - spytał cicho. - Z Ramosem?
Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że i tak się domyśla. Skinieniem głowy poprosiłem barmana o jeszcze jedną kolejkę dla siebie i Nialla. Czułem, że będzie nam potrzebne nie tylko piwo, ale i spora ilość wódki. Myślałem, że moje słowa będą jakąkolwiek motywacją dla Nialla, jednak kiedy spojrzałem na niego, serce zaczęło mi się krajać. Dopiero wtedy, kiedy widziałem go ze spuszczoną głową, patrzącego na swoje spodnie, dotarło do mnie, że jego problemem nie jest wcale wejście w dorosłość. Drugi raz w życiu tracił największą miłość swojego życia i tym razem nie mógł zrobić nic, aby ją zatrzymać, a nawet ja, jego przyjaciel nie umiałem pomóc mu pogodzić się z tym faktem.

1 komentarz: