niedziela, 17 listopada 2013

11. Viva la vida! cz. I

Oparłam się o bok samochodu, ciężko dysząc. Razem z Penelope wpakowałyśmy do auta ostatnie pudła, które miałyśmy zawieźć na miejsce, gdzie odbywało się barbecue Rodriguezów. Kompletnie nie miałam ochoty na tą całą radosną zabawę, jednak postanowiłam pójść za radą Pen i przynajmniej jeden dzień pieprzyć wszystkie problemy, które ostatnimi czasy się pojawiły. Postanowiłam się odprężyć, zapomnieć o dziecku,o Niallu, o Danielu, fundacji i wszystkim innym, co sprawiało, że miałam ochotę wczołgać się pod łóżko i zapłakać się tam na śmierć.
       - Gotowa? - spytała Penelope, patrząc na mnie. Pokiwałam głową, zatrzaskując tym samym klapę bagażnika. Czekała nas ponad godzina drogi, więc musiałyśmy wyjeżdżać już teraz, aby zdążyć pomóc w przygotowaniach.
       - Poczekaj, skoczę jeszcze po torbę do domu.
Gwałtownie nacisnęłam klamkę i weszłam do kuchni, szukając swoich rzeczy. W trakcie pakowania jedzenia do torby, zauważyłam Mateusza smętnie wychodzącego z patio. Spojrzałam na niego zdziwiona.
      - Będziesz dziś? - spytałam, a on w odpowiedzi pokręcił głową. Zaniepokoiłam się, na pewno było z nim coś nie tak.
       - Nie mam ochoty na imprezę, poza tym, mam dużo roboty - mruknął, nawet na mnie patrząc.
       - Coś się stało? - zapytałam, teraz naprawdę zaskoczona stanem jego samopoczucia.
       - Nic - odparł wymijająco. - Baw się dobrze. - dodał, po czym zniknął za ścianą prowadzącą do komórki, którą przerobił na swój gabinet. Podążyłam za nim wzrokiem zastanawiając się, czy nie zostać w domu i dotrzymać mu towarzystwa, jednak wiedziałam, że nic z niego nie wyciągnę, dopóki on sam nie zechce mi powiedzieć, co tak naprawdę go trapi. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, po czym wzięłam torbę i wyszłam na zewnątrz.
       - Co tak długo? - jęknęła Penelope, patrząc na mnie wymownie. - Zdążyłam pomalować paznokcie! - powiedziała, podsuwając mi pod nos, swoje świeżo pomalowane tipsy.
       - Coś się dzieje z Mateuszem - mruknęłam, zapinając pasy i włączając się do ruchu. - Wiesz coś o tym? - zapytałam. Kątem oka dostrzegłam, jak Penelope wierci się niespokojnie na miejscu pasażera. Spojrzałam na nią przez sekundę i widząc jej markotną minę, już wiedziałam, że ona ma coś z tym wspólnego.
       - Powiem ci później. Teraz jestem na to zdecydowanie za trzeźwa - odparła.

Droga do Gravesend, pomimo że miasteczko znajdowało się tuż pod Londynem, ciągnęła się w nieskończoność. W trakcie jazdy nasze humory nieco się poprawiły i znów śmiałyśmy się, fałszując stare przeboje Britney Spears. Wiedziałam, jednak, że pomimo naszej zewnętrznej wesołości, tak naprawdę każda z nas uciekała myślami gdzie indziej. W obliczu wydarzeń z ostatnich dni, wizja dzisiejszej fiesty, przeplatana tańcami w rytm hiszpańskich utworów, wydawała się naprawdę kiepska, jednak moja podświadomość z uporem próbowała mi wpoić do głowy, że na pewno będzie świetna zabawa, no i w bonusie, w końcu poznam rodzinę mojej przyjaciółki.
Kiedy godzinę później zaparkowałyśmy pod wskazany przez Pen adres, oniemiałam. Hacjenda jej rodziny bardziej przypominała pałac królewski, niż zwykły, ceglany domek, o którym mówiła moja przyjaciółka. Kiedy czekałyśmy aż otworzy się automatyczna brama z flagą Hiszpanii, byłam coraz bardziej zdumiona, natomiast Pen coraz bardziej zażenowana.
       - Obiecaj mi coś - Penelope zwróciła się do mnie błagalnie. Spojrzałam na nią pytająco. - Obiecaj mi, że po dniu spędzonym tutaj, wciąż będziesz się ze mną przyjaźnić - powiedziała szybko, widząc, jak brama otwiera się do końca, pozwalając na wjechać na teren posesji. Wybuchłam gromkim śmiechem.
      -  Pen, wytrzymuje z tobą już dwa lata, mogę cię zapewnić, że nic już nic mnie nie zaskoczy - powiedziałam, po czym zaparkowałam tuż obok jednego z pick-upów, które stały nieopodal pałacu Rodriguezów.
       - O Boże - jęknęła Penelope, chowając twarz w dłoniach. Spojrzałam na nią, kompletnie nie mając pojęcia o co chodzi. Bez słowa wysiadłam z samochodu i kiedy obróciłam się, wiedziałam, o co chodzi Pen.  Z domu wyszło już z dwudziestu domowników, a z pomieszczenia wyłaniali się kolejni. Brunetka zapewne zauważyła moją z lekka przerażoną minę, ponieważ szybko podbiegła do mnie, po czym stanęła przede mną i krzyknęła coś, co skutecznie powstrzymało powitalny orszak w bezpiecznej odległości ode mnie.
Przez chwilę panowała cisza jak makiem zasiał, i po chwili z tłumu hiszpańskiej histerii wyszła szczupła kobieta ze zniewalającym uśmiechem. Podeszła do mnie, aby sekundę później ucałować moje oba policzki.
       - Tak się cieszę, że w końcu się poznajemy! Zupełnie nie wyglądasz, jakbyś cierpiała z powodu choroby wenerycznej! - powiedziała radośnie, po czym zamknęła mnie w uścisku. Kiedy tylko kobieta mnie puściła, hiszpański tłum zaczął przepychać się, aby mieć okazję do przywitania się ze mną i Pen. Całe zamieszanie wyglądało bardziej jak tłumy okupujące Cabot Circus podczas promocji, niż zwykłe powitanie w pałacowej hacjendzie Rodriguezów w Gravesend.
Kiedy kilka minut później w końcu wyswobodziłam się z objęć braci, wujków, dziadków i kuzynów Pen, podeszłam do mojej przyjaciółki, która właśnie otwierała bagażnik.
       - Choroba weneryczna? Serio? - spojrzałam na nią wymownie.
       - Oj nie marudź, musiałam coś wymyślić, aby nie dopuścić do spotkania wcześniej niż teraz - powiedziała twardo, biorąc do ręki pudło z girlandami, którymi miałyśmy udekorować ogród. Westchnęłam zrezygnowana, biorąc jedno z pudeł, po czym udałam się w stronę wejścia. Penelope nigdy się nie zmieni, powinnam była to przewidzieć. Z drugiej strony, powinnam była lepiej dobierać sobie przyjaciół. Kiedy dwa lata wcześniej zagadała mnie na jednym z nudnych wykładów, mogłam ją zbyć, gdybym wcześniej wiedziała, jaką potrafi być kretynką. Kiedy weszłam do wnętrza posesji, kolejny raz mnie zatkało. W środku panował jeszcze większe luksusy niż sobie wyobrażałam, jednak nie to mnie zaskoczyło. Praktycznie z każdej ze ścian spoglądały ma mnie portrety Julio Iglesiasa. Z jednej strony mnie to nie dziwiło,w końcu dowiedziałam się, po kim Penelope odziedziczyła swój przesadny fanatyzm i miłość do gwiazd muzyki, jednak z drugiej strony było z lekka przerażające. Czując się skrępowana w towarzystwie Juliów Iglesiasów, pozwoliłam, aby zniecierpliwiona Pen, pociągnęła mnie za sobą w stronę drzwi prowadzących do ogrodu. Po kilku sekundach maszerowania dotarłyśmy na miejsce. Ogród był przepiękny. Boki porastały pięknymi klombami kwiatów, po prawej stronie znajdował się wielki, murowany grill, a za zawiłym żywopłotem dostrzegłam drewnianą altankę. Całość stwarzała piękne wrażenie, zupełnie jakbym z realnego świata trafiła wprost do jakiegoś baśniowego ogrodu. Chwilę zajęło mi dojście do siebie, po czym ruszyłam za Pen, która szła w stronę drewnianych pali, powbijanych w ziemię, na których miałyśmy zawieszać kolorowe lampki.
Po pół godzinie byłam całkowicie pochłonięta pracą, reszta familii podobnie. Wyglądało to jak wielkie przygotowania do królewskiego ślubu, niż do zwykłego barbecue. Kiedy razem z Pen śmiałyśmy się z jednego z jej kuzynów, mój telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni. Widząc na ekranie zdjęcie uśmiechającego się Nialla, automatycznie się uśmiechnęłam.
       - Cześć - po drugiej stronie usłyszałam ciepły głos. - Gdzie jesteś?
       - W Gravesend, w posiadłości Rodriguezów. Szykuje się niezła fiesta - powiedziałam, widząc, jak tata i dziadek Penelope wsadzają na ruszt wielkiego prosiaka. - Będziesz, prawda? - spytałam. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażałam sobie, aby go tu nie było. Pomimo tego że jego osoba przypominała mi o tym, jak bardzo jest gównianie, Niall był tym człowiekiem, który sprawiał, że nadal funkcjonowałam i umiałam się uśmiechać.
       - Nie mógłbym sobie tego odpuścić - odparł, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się.  - Przywiozę trochę guacamole! - powiedział lekko, a ja zachichotałam.
       - Myślę, że guacamole to niezbyt dobry wybór. Nie sądzę, aby Rodriguezowie wybaczyli ci ten okropny błąd, bo wiesz, oni są dość... - zrobiłam pauzę, szukając odpowiedniego słowa - patriotyczni. - powiedziałam już trochę ciszej, widząc jak jeden z kuzynów Pen, wpatruje się we mnie swoim zezowatym spojrzeniem.
       - Na pewno przesadzasz, Mags - odparł. Zza pleców usłyszałam donośny głos dziadka Martina nucącego hymn Hiszpanii. Zdecydowanie nie przesadzałam; oni już są gorsi niż moja własna rodzina.  - Powalę ich swoją hiszpańską wersją makareny, zobaczysz! - założę się, że w tamtym momencie Niall wywijał tyłkiem, w głowie odtwarzając sobie kawałek tej piosenki. - Będę o siódmej, kocham cię! - nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałam dźwięk oznaczający zakończenie połączenia. Jeszcze przez chwilę stałam z telefonem przyłożonym do ucha, rozpamiętując po raz kolejny jego głos mówiący, że mnie kocha. Wyszczerzyłam się sama do siebie, nie potrafiąc do końca ogarnąć swojego stanu euforii. Kolejny raz zaskoczyło mnie to, jak dwa najzwyklejsze słowa mogły poprawić humor. Może one wcale nie były zwykłe? Przecież ostatnio te słowa, oprócz miłości, niosły mi siłę i nadzieję. Nadzieję, która pomimo tej całej nieciekawej otoki, nie potrafiła zgasnąć. Ja nie pozwalałam jej na to. Wciąż miałam cholerną nadzieję, że wszystko jakimś cudownym sposobem się ułoży, a ja wyjdę z tego wszystkiego cało, bez jakichkolwiek uszkodzeń psychicznych. Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Dzisiaj uwierzyłam.
Z uśmiechem spojrzałam na zdjęcie Nialla na moim telefonie, po czym w podskokach udałam się w stronę Penelope. Brunetka spojrzała na mnie, całkowicie zaskoczona moim zachowaniem. Posłałam jej uśmiech, po czym bez słowa zabrałam się za dalsze dekorowanie ogrodu.
       - Boże, Mags, masz gorsze wahania nastroju, niż kobiety w ciąży - wypaliła, po czym gwałtownie umilkła, zdając sobie sprawę, co powiedziała. - Przepraszam, ja nie chciałam... - zaczęła. - Po prostu nie chciałam, aby to tak zabrzmiało. Nie myśl dziś o niej i tych przeklętym dzieciaku...
Spojrzałam na nią pytająco. Postanowiłam odgrodzić się od natrętnych "ciążowych" myśli i jakoś obrócić to w żart.
      - Jakim dziecku, Pen? - spojrzałam na nią.  Brunetka spojrzała na mnie z wielkimi oczami, po czym podłapała moją wersję; potrząsnęła głową, mówiąc beztroskim tonem:
      - No wiesz, dziecku Sergia i Agorii, tych z "Zaklętej miłości", no daj spokój, opowiadałam ci o tym ostatnio, że kiedy Agoria uciekła sprzed ołtarza z Pablem, bo przecież on rzucił dla niej Mirandę, która okazała się przyrodnią siostrą kuzyna wujka Paoli i wtedy... - paplała bez sensu, a ja już wtedy wiedziałam, że przez najbliższe kilkanaście minut mam ją z głowy. Jeżeli było coś, co pozwalało mi wyłączyć się na chwilę, to właśnie danie kilku minut Pen na streszczenie odcinków jej ulubionej telenoweli. Uśmiechnęłam się pod nosem, całkowicie nie słuchając jej. Wiedziałam, że pomimo jej wrodzonego kretynizmu i szaleństwa była najlepszą przyjaciółką na ziemi. Jedyne, co miałam w głowie, to wciąż słodko brzmiące "kocham cię", powiedziane, przez najlepszego chłopaka pod słońcem. Chłopaka, który ostatnio rani mnie bardziej niż ktokolwiek inny... Ale stop. Dziś wyłączam myślenie. Dziś będę się dobrze bawić.


Kilka minut po szóstej, w posiadłości Rodriguezów zaczęli pojawiać się pierwsi goście. Zbliżał się zmrok, co sprawiało, że z każdą minutą postępującej ciemności, byłam coraz bardziej oczarowana wyglądem ogrodu. Lampki ogrodowe były dosłownie wszędzie - Alex z kuzynami pokusił się nawet o obwiązanie nimi jednego z drzew. Kiedy początkowo uważałam ten pomysł za beznadziejny, teraz musiałam przyznać, że robiło to piorunujące wrażenie. Świece w różnych kolorach i ozdobne bukiety poustawiane na stole, potęgowały efekt. Całość wyglądała niczym obrazek wyjęty z jakiegoś pięknego filmu i miłości. Każdy kąt tego miejsca przepełniała magia i za nic nie chciałam aby ten nastrój mnie opuszczał.


 Razem z Pen, stałam przy wejściu i uśmiechałam się, witając kolejnych kuzynów, ciotki, wujków, braci ciotecznych i kuzynki mojej przyjaciółki, zastanawiając się, jak do cholery mam który kuzyn Martin jest synem ciotki Clarissy, czy też wujka Martina Seniora. Czy nie mogli założyć jakieś plakietki ze swoimi imionami? Byłoby o wiele prościej.
Kiedy mój mózg był o krok od wybuchu na skutek nadmiaru hiszpańskich informacji, z opresji uratowała mnie mama Pen, ubrana w białą sukienkę z wizerunkiem - a to niespodzianka! - Julio Iglesiasa, prosząc, aby pomóc jej w rozstawianiu wszelkiego rodzaju tapas, na długim stole, który robił za bufet. Kiedy kładłam trzeci półmisek ze smakowicie wyglądającymi zakąskami, kolejny raz rąbek mojej sukienki zahaczył o kolce jednego krzaków róż. Cholerna Pen i jej powszechne przekonanie, że na barbecue należy ubrać sukienkę. Przez moment szarpałam się z tym głupim krzakiem, o mało nie wysypując półmiska z krewetkami. Kiedy postawiłam danie na stole, odwracając się, zauważyłam już pierwszych znajomych. W oddali ujrzałam Louisa wesoło gawędzącego z wujkiem Thomasem ( brat cioteczny drugiej linii babci Josefiny - jedyne, co udało mi się zapamiętać spośród niezwykle zawiłej struktury rodzinnej państwa R.), wydawało mi się, że przed oczami przemknął mi Liam w towarzystwie krótko ostrzyżonej szatynki, oraz Elena, która w swojej brzoskwiniowej sukience wyglądała przepięknie, witająca się z tatą Pen. Przez moment złapałam kontakt wzrokowy z Liamem i kiedy starałam się nie przegrać naszej walki, kto mrugnie pierwszy, poczułam czyjąś rękę na swojej talii. Skierowałam zdziwiony wzrok w bok i ujrzałam szczerzącego się brata Penelope.
       - Wiesz, że dziś będziesz moja, prawda? - usłyszałam jego piskliwy głos, który starał się brzmieć seksownie. O ile dwunastolatek może mówić seksownym tonem. Boże, o czym ja myślę? Chyba zamieniam się w pedofila.
Widząc jak metr pięćdziesiąt czystego, hiszpańskiego zła szczerzy się do mnie złowieszczo, uniosłam brwi, zastanawiając się, jak spławia się dwunastolatków. Zanim zdążyłam wymyślić jakąkolwiek ripostę, która nie zawierałaby w swojej konkluzji żadnych niecenzuralnych słów, z pomocą przyszła mi mama Penelope, która postanowiła skorzystać z najprostszego wariantu - po prostu pacnęła swojego syna w łeb, krzycząc na niego. Niestety, moja znajomość hiszpańskiego ograniczała się do minimum, jednak z paplaniny pani Andrei zdążyłam wyłapać słowo "imbécil", co sprawiło, że uśmiechnęłam się pod nosem. Gnojek się doigrał. Odeszłam od mamy krzyczącej na Alexa, ukradkiem zerkając na telefon. Siódma była coraz bliżej, a ja wciąż nigdzie nie widziałam charakterystycznej blond czupryny. Kiedy miałam zamiar zadzwonić, nagle przy wejściu do ogrodu ujrzałam Zayna serdecznie witającego się z Penelope. Zaskoczył mnie jego widok. Chłopak posłał mi niepewny uśmiech; już miałam go odwzajemnić, kiedy ujrzałam, jak tuż obok niego pojawia się wysoka blondynka, czule obejmująca go w pasie, która wita się uprzejmie z Pen. Zayn rzucił mi szybkie spojrzenie. Próbowałam się uśmiechnąć, pomachać, czy chociaż odwrócić wzrok, ale...  nie mogłam. Stałam jak sparaliżowana, wpatrując się z tych dwoje, zastanawiając się jak to możliwe, aby Zayn nie powiedział nikomu, że z kimś się spotyka. Wizja Malika spotykającego się z kimś sprawiła, że w moją głowę wbił się pocisk, który przeszył na wylot mój mózg. Nie broniłam mu spotykać się z kimś, jednak widząc jak śliczna blondynka z Malikiem u boku kroczy w moją stronę, zrobiło mi się strasznie gorąco. To nie tak, wcale nie byłam zazdrosna, czy coś, ale... przecież mnie kochasz, Malik.
       - Cześć, jestem Cailin - powiedziała przyjaźnie, wyciągając dłoń w moją stronę. Uśmiechając się lekko, potrząsnęłam jej dłonią, po czym spojrzałam na Zayna, którego wzrok pozostawał nieodgadniony.
      - Miło mi cię poznać - w końcu odważyłam się popatrzeć jej w oczy. Nawet w zapadającym mroku jej tęczówki błyszczały szczerością i niewinnością. Wiedziałam, że nie mam do czynienia z żadną suką emanującą nienawiścią na wszystkie strony, tylko ze zwykłą dziewczyną, która wita się ze mną, niczym z dobrą znajomą. Z duchu skarciłam się, za to, że w myślach obrzucałam ją gnojem; byłam idiotką - nie potrafiłam zaakceptować faktu, że mój przyjaciel znalazł sobie kogoś. Postanowiłam posłuchać rozsądku, po czym wdałam się w rozmowę z blondynką, która okazała się niezwykle inteligentną i sympatyczną dziewczyną. Śmiałam się i żywo gestykulowałam, jednak wciąż widziałam ich subtelne gesty - to, jak Zayn muskał jej smukłą dłoń swoją, to, w jaki sposób jeździł palcami po jej talii, to, w jaki sposób ona na niego patrzyła... Nie chciałam tego widzieć, z całych sił próbowałam skoncentrować się na prowadzeniu rozmowy. Na próżno - te cholerne detale za nic nie chciały wyjść w mojej głowy. Wciąż wracały, pomimo mojego  oporu.
Po kilku minutach postanowiłam skończyć swoją wewnętrzną katorgę, żegnając się z "Malikami", po czym udałam się w stronę Penelope.
       - Nic nie mów - powiedziałam, widząc jej pytający wzrok. Bez słowa wzięłam od niej jej kieliszek z sherry i pociągnęłam sporego łyka, nie zważając na cierpki smak wina.
       - Jak bardzo idealna? - spytała, kierując wzrok na Cailin i Zayna, którzy właśnie rozmawiali z Louisem i Eleną.
       - Cholernie idealna - mruknęłam, pociągając kolejnego łyka. Pen spojrzała na mnie krzywo.    
       - Ja tam się cieszę, że w końcu zdecydował się ruszyć do przodu. Ile można ciągle robić krok w tył, prawda? - odparła, patrząc na mnie wymownie.  - Widziałam waszą rozmowę. Kiedy podeszli do ciebie, wyglądałaś, jakby trzasnął cię piorun. Co ty robisz, Mags? Nie mąć mu już w głowie - dodała, wyrywając mi kieliszka, upijając odrobinę sherry.  - Masz już jednego faceta. A właśnie, gdzie Niall?
       - Zaraz będzie - odparłam, siląc się na uśmiech. Pen bacznie spojrzała na mnie.
       - Nie oszukasz mnie. Ogarnij się, Mags. Zadzwoń do niego, a potem chodź do stołu. Już nie mogę się doczekać, aż spróbuję gazpacho babci! - pisnęła, po czym jak z procy wystrzeliła w kierunku jedzenia.
Z kieszeni swetra wyjęłam telefon, po czym wybrałam numer Nialla. Po trzech sygnałach usłyszałam tak dobrze znany mi głos.
      - Gdzie jesteś? Prawie wszyscy już przyszli.
      - Właśnie wyjeżdżam. Do zobaczenia niedługo - odparł, po czym rozłączyłam się. Westchnęłam, po czym spojrzałam w stronę stołu, gdzie goście powoli zajmowali miejsca. Mój humor znów zaliczył wahanie, jednak kiedy przypomniałam sobie, że ten wieczór przeżyję bez zmartwień, rozchmurzyłam się.
       - Kochana, siadaj do stołu! Wszystko wystygnie!  - po mojej lewej stronie pojawiła się babcia Josefina. Forma kobiety była nienaganna, pomimo tego, że dobiegała osiemdziesiątki. - Chodź nałożę ci czegoś dobrego, Chryste Panie, czy ty w ogóle coś jesz!? Jesteś taka chuda! - babcia znów zaczęła lamentować, a ja z braku laku, uśmiechnęłam się, wzięłam ją pod ramię i razem udałyśmy się w stronę stołu. Zero zmartwień, Mags. Pamiętaj.



Niall.
Ostatni raz obejrzałem się w lustrze i upewniając się, że na mojej koszulce nie widnieje żaden ślad po majonezie, sosie czosnkowym, czy keczupie, zgarnąłem kluczyki z komody i skierowałem się do wyjścia. Kiedy zamykałem drzwi, mój telefon rozdzwonił się. Zacząłem szarpać się z kieszenią kurtki, próbując wyciągnąć urządzenie. Kiedy to mi się udało, pospiesznie przesunąłem kwadracik, odbierając połączenie.
       - Mags, mówiłem ci już, że własnie wychodzę - powiedziałem, zamykając drzwi na klucz. Zamarłem, słysząc po drugiej stronie chlipanie i głos, który na pewno nie należał do mojej blondynki.
       - Niall... Pomóż mi... - głos Sophie był ledwie słyszalny. Było oczywiste, że płakała. Przycisnąłem telefon do ucha, marszcząc brwi.
       - Co się stało? - spytałem, lekko zaniepokojony.
       - Niall... Boli mnie... - jej ton głosu przerodził się w szept. Po chwili usłyszałem jej ciężki oddech, a następnie cichy jęk.  - Niall, proszę...
       - Soph? Nie odkładaj słuchawki.
Mój krok przyspieszył. Sophie była ostatnią osobą na ziemi, której chciałbym pomóc, jednak jej głos przepełniony bólem i niemym wołaniem o pomoc, sprawił, że coś we mnie pękło. Miałem dwa wyjścia z tej sytuacji - albo zignorować ją i jechać prosto na barbecue, aby spędzić czas w towarzystwie mojej dziewczyny i znajomych, albo pojechać do byłej i zobaczyć, czy wszystko w porządku. Przecież była w ciąży, i jeżeli naprawdę działo się coś złego, to fakt, że nie pomogłem jej wtedy, kiedy miałem okazję, prześladowałby mnie na każdym kroku do końca życia. Tym bardziej, że istniało prawdopodobieństwo, że to moje dziecko. Odetchnąłem głęboko, nie mając pojęcia, czy dobrze robię. Miałem nadzieję, że ona zrozumie, że musiałem to zrobić; instynkt, podświadomość, rozsądek i całe wnętrze mnie krzyczało, abym pojechał do Sophie i upewnił się, czy naprawdę nie udaje. Musisz to zrozumieć, Mags.
       - Soph? - powtórzyłem. - Jadę do ciebie.

__________________________________________________
Za nami pierwsza część jedenastki, musiałam podzielić to na części; gdybym tego nie zrobiła,
rozdział miałby zapewne z jakieś 8 tys słów, a wiem, że tak długie rozdziały też niektórym nie pasują :)
Dziękuję za poprzednie komentarze i mam nadzieję, że nie zawiedliście się tym rozdziałem, co prawda nic z tego nie wynika, jednak w następnej części, która pojawi się za 2-3 dni, wyjaśni się wiele :)
Pozdrawiam i dziękuję <3
+ serdecznie pozdrawiam osobę, która trafiła na mojego bloga wpisując w wyszukiwarkę PROSTYTUTKI MULLINGAR :D you made my day :D
Pozdrawiam i do zobaczenia xx

22 komentarze:

  1. klepię miejscówkę, póki wolna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. okej, teraz już mogę się produkować na temat powyższej fiesty.
      psychicznie szykowałam się na te 8 tysięcy słów, Mags. jak mogłaś zakończyć moją zabawę dosłownie w połowie?! ^^ już się wpasowałam w hiszpańskie klimaty, zdjęłam zimowy polarek, który w te cholernie długie wieczory wrósł mi w skórę, uradowana czekam kto jeszcze dołączy do rodziny i czy uda mi się zliczyć, ile ich w ogóle jest, a tu koniec. znowu muszę czytać od początku!
      nie rozumiem zażenowania Pen całą rodzinną sytuacją. kurde. lepsze to niż jakaś stypa, gdzie siadasz przy stole, a jedyny dźwięk jaki unosi się w pokoju to odgłos rosołu przepływającego przez przełyk. ble.
      ja tam wolę luksusy, Iglesiasy, kolorowe lampki i zezowatych kuzynów! wiedziałam, że ten odcinek wyniesie Cię na wyżyny fantazji i barwnych pomysłów, teksty to w ogóle mistrzostwo, gdzie Ty je kupujesz kobieto? ^^ podrywy hiszpańskiego dwunastolatka? strzeliłabym gnojka w ucho i pokazała palcem kącik niemowlęcy. niech najpierw przejdzie mutacje, potem pomyślimy czy może zagadać z Mags. :D
      i nagle cisza. cała uwaga i flesze kierują się ku wejściu do ogrodu, ponieważ już jest, tak, tak, Zayn Malik proszę państwa chce skraść całą uwagę i zawładnąć tym opowiadaniem! ogarnia mnie smuteczek, że on i Mags coraz częściej pozostają w długim kontakcie wzrokowym, nie wyjaśniając sobie wielu spraw między sobą. to źle wróży.
      Sophie oczywiście musiała urządzić oddzielną fiestę pod tytułem: cierpię, a tylko Niall Horan jest skłonny mi pomóc. czy nie istnieją całodobowe dyżury do jasnej cholery? izba przyjęć stoi otworem! Niall, jedź do Mags, ja bardzo Cię proszę, czeka dużo naprawdę dobrego jedzenia!
      mój komentarz wypada szalenie blado. aż się wstydzę tych kilku sklejonych zdań wyjętych z dupy. ble. mój mózg przestał ze mną współgrać i poszedł ubierać świąteczną choinkę.
      czekam na part II najgorętszej imprezy tej jesieni. może nieco mnie rozgrzeje i tchnie odrobinę życia, które wysysa ze mnie wieczna noc za oknem.
      peace.

      Usuń
    2. Niall gra rólkę przykładnego przyszłego daddy'ego, jak mu się dziwić? Ach, jasne, porzucił wieczorek taneczny ze swoją dziewczyną, na rzecz lamentowania byłej, której nawet nie odeszły wody ;o
      Zły Nialler! Mags i Zayna czeka jeszcze parę wspólnych scenek, mogę Cię zapewnić!
      A teksty biorą się z moich psychicznych urojeń :D Przepraszam, wciąż nie przyszedł mi xanax xD Idę odrobić starty u Ciebie, czeka mnie masa roboty, tak zaniedbałam swój i resztę blogów, które odwiedzam
      #zlamags ;< :*

      Usuń
  2. HAHAHAHA PROSTYTUTKI MULLINGAR xD
    Świetny rozdział Mags <3 Czekam na kolejny kochana M. xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też lałam jak to zobaczyłam, z resztą ostatnio ludzie trafiają na mojego bloga poprzez coraz dziwniejsze hasła wrzucane do sieci xd

      Usuń
  3. To opowiadanie jest naprawdę swietne. Czekam na 2 czesc :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pierdole ! Człowieku w takim momencie serio ?! W tej ostatniej części jak tylko zobaczyłam, że będzie z perspektywy Niall'a pomyślałam "coś się stanie" no i się stało. Moje serducho w tej części waliło jak oszalałe, bo z jednej strony rozumiem tok myślenia Horan'a, a z drugiej cholerka nie... szczerze mówiąc nie wiem jak ja bym postąpiła na jego miejscu, ale wydaje mi się, że tak jak on :D Mam nadzieję, że Sophie nie udaje ! Boże biedna Mags. Już widzą tą kolejną kłótnie. No więc ten... mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na next'a bo nie wiem czy wytrzymam :D
    Ps. Mimo, że podzieliłaś ten rozdział to ta część jest i tak długa ale mi to nie przeszkadza, bo uwielbiam długie rozdziały. Ahh i przepraszam za przekleństwa ale nie mogłam użyć innych słów :D
    Życzę weny ! / Lulu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że przeklinasz i lubisz długie rozdziały :D Acha i dziękuję za tak piękny komentarz! xx

      Usuń
  5. ZAAAAAYN! Wyczuwam dobry wątek z nim i Mags po tej akcji Nialla, który dał się oplątać Spohie wokół palca. Okej, rozumiem jego zachowanie, ale trzymam stronę cycków.
    Huhuhuuhuuuhuu doczekałam się, dobre Mags, słuchaj mnie, twoje opowiadanie na dobre z tym wyjdzie <3 hahahaha, jasne.
    POZDRAWIAM CIĘ I, CHOLERA, WSTAWIAJ DRUGĄ CZĘŚĆ.
    dziękuję, dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cycki zawsze trzymajo sie razem! :D
      TEŻ CIĘ POZDRAWIAM I DO ZOBACZENIA W NEXCIE, I HOPE SO :D

      Usuń
  6. HA HA HA No było tak pięknie! I tu nagle Sophia... (mam nadzieję że to nic poważnego z nią albo dzieckiem OBCEGO MĘŻCZYZNY) Ja to już się boję dalszej części o.O Jeej a Malik <3 Haha :) Cieszę się, nie wiem dlaczego że jest z Cailin xD (Zailin hehe :D) Mateusz biedactwo :( On to strasznie chyba preżywa :( I co takiego Pen miała powiedzieć Mags? A co do Penelope... No, ja nie powiem, spodziewałam się zwariowanej rodzinki, ale żeby aż tak? Haha genialnie :) Jeeej i ten dom *.* Niezła to musi być willa ;) Może tym razem udało mi się napisać prosty, krótki komentarz bo za każdym razem tak sobie postanawiam, ale gdy zaczynam czytać to grzech nie skomentować.
    Hahaha no ale by było z tą kuzynką ;D
    (jej aż się zarumieniłam czytając Twój komentarz pod ostatnim rozdziałem :))))
    Pozdrawiam nie mogę doczekać się dalszego ciągu <3
    PS Ahh cierpliwość, potrzebuję więcej cierpliwości :) Jakby Liam się z Tobą kontaktował, to przekaż mu żeby o koła się nie martwił, u nas dużo dobrych mechaników, także niech ciśnie gaz do dechy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kochana, napiszę zbiorczy komentarz przy drugiej części rozdziału :*

      Usuń
  7. Ok, więc rozpoczynająca się angina jest całkiem niezłym powodem dla którego gnije w domu od rana, ale mnie tam to nie przeszkadza, prócz faktu, że mimo wszystko nie ważne czy będę zasmarkana, czy wijąca się z bólu ide na poloneza, yay, na bank M się we mnie zakocha xD
    Ale nie o tym ma być mój koment, rozdział czytałam do piosenki, która aboslutnie nie pasowała do chapa tzn: Lene Marlin Sitting down here(polecam przesłuchać, by zrozumieć absurd sytuacyjny, gdy Nialler poważnie rozmyśla nad pomocą Sophie, a wyjazdem na girlla, a ja se słucham słodkiego głosiku Lene)
    Rodzinka Pen iście zwariowana, bardzo liczna i patriotyczna, nie jestem w stanie za dużo o nich powiedzieć, na pewno żyją z rozmachem i mają wpływ na nienormalność modelki. Wszechobecne obrazy Julio mnie rozwaliły xDjeśli są Directioners, Belibers etc to Rodriguezowie są Julionators xD?
    Brat Pen, napalona dwunastka nie lepsza, wpisuje się klimaty absurdu całego dnia, a choroba weneryczna Mags, omg, Pen musi mieć naprawdę ograniczoną wyobraźnie xD
    Jeśli chodzi o Zayna, to uczucia naszej Milewskiej są naturalne, to bardzo intyktowne czuć zazdrość wobec Cailin. Niby chciałoby się żeby Malik był szczęśliwy, ale to uczucie zżera ją od środka, ciężko to zrozumieć i opisać, ale doskonale to ujęłaś
    A propos akcji z Sophie, myślę że wyjdzie drama z tego wielka, kolejna już w życiu naszych bohaterów, pozostaje czekać nam jak to się rozwinie. Sądzę że Mags będzie czekac na Horana na przyjęciu, a tu klops :( Będzie kolejny zawód, ból, zgrzytanie zębów.
    Czekam z niecierpliwością na nexta, by przekonać się czy moje podejrzenia są słuszne, ewentualnie czekam na Perry actions xD
    lovka, lovka.

    OdpowiedzUsuń
  8. aa dawno mnie tu nie było :( miałam tyle roboty ,że nie było czasu zajrzeć na ulubionego bloga :( Ale już jestem i bardzi się ciesze z tego ;* Rodzina Pen mnie rozwala hahahahah :D Ciesze się ,że Zayn jest szczęśliwy, Mags pozwól mu na to! Ciężka próba dla bohaterki mam nadzieje ,że zrozumie decyzje Nialla i nie przekreśli ich związku. Soph jak zwykle musi coś popsuć :/ no coż, świetny rozdział i czekam na 2 część <3 /Add

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och, doskonale wiem, jak to jest nie mieć na nic czasu :< ale mimo tego bardzo się cieszę, że w końcu do mnie zawitałaś <3 Wielka lovka w Twoją stronę :*

      Usuń
  9. Kiedy możemy spodziewać się 2 części?
    :*

    OdpowiedzUsuń