Notka ode mnie tradycyjnie na końcu, proszę przeczytajcie ją.
***
Przerwałam pakowanie kolejnych rzeczy
do jednego z kartonów, które porozwalane były w każdym kącie
pokoju, kiedy ujrzałam migoczącą twarz Penelope na ekranie
telefonu. Skonsternowana przygryzłam wargę, bijąc się myślami.
Powinnam odebrać? Nie wiedziałam, czy jestem gotowa na informacje,
że Niall jednak zmienił stan cywilny, pomimo jej interwencji, kiedy
to postanowiła przerwać ceremonię i rzuciła się prosto na
ołtarz. Wiedziałam, że taka opcja była najmniej prawdopodobna,
jednak znałam temperament i nieobliczalną naturę mojej
przyjaciółki, więc i takie rozwiązanie musiałam brać pod uwagę.
Po kilku chwilach bicia się z myślami,
w końcu zdecydowałam się na przesunięcie ekranu i kiedy
przyłożyłam telefon do ucha, natychmiast odsunęłam go na
bezpieczną dla mojego zdrowia odległość, kiedy tylko usłyszałam
niemiłosierny pisk dziewczyny.
- ON ZWIAŁ Z OŁTARZA, MAGS! NAWET
NIE ZDĄŻYŁAM NIC ZROBIĆ, KIEDY ON PO PROSTU UCIEKŁ!
- Co? – miałam wrażenie, że to co
mówi do mnie Penelope, to jakiś głupi żart. Serio, Niall? To
kompletnie burzy moje wyobrażenie na temat chłopaka, który nigdy,
nawet pomimo swojego beznadziejnego zorganizowania, nie uciekał od
obowiązków.
- To, co słyszałaś, idiotko! Nie
wziął tego cholernego ślubu! Po prostu postanowił zostać
pieprzoną Julią Roberts i tak po prostu zwiać z kościoła.
- Tak po prostu – westchnęłam,
siadając na krawędź łóżka. Po głowie chodziła mi jedna,
jedyna myśl – czy zrobił to z mojego powodu? Przecież nasze
nocne spotkanie, jak oboje zauważyliśmy, było pożegnaniem.
Dlaczego więc, po kilku godzinach od naszego pożegnania, ot tak
wybiega sobie z kościoła, zostawiając za sobą Sophie, rodziców
i wszystkich gości spragnionych zabawy i alkoholu na zarąbiście
ekskluzywnym weselu? O co tu chodzi?! Nagle do głowy przyszło mi
coś jeszcze. Boże, oby nie było to, o czym myślałam. – Pen? On
się nie dowiedział, prawda?
Milczenie mojej przyjaciółki
sprawiło, że zaczęłam nieźle fiksować. Wtedy miałabym nieźle
przerąbane. Boże. Oczyma wyobraźni już widziałam, jak dosłownie
za kilka sekund zadzwoni dzwonkiem i ujrzę jego pełen wyrzutów
głos. Kiedy już miałam zamiar, w ramach poszukiwania schronienia,
wpełznąć do kartonu, Penelope w końcu postanowiła się odezwać.
- Eee… nie. Ale jest coś jeszcze, o
czymś powinnaś wiedzieć. – Zmarszczyłam brwi. Jezu, naprawdę
nie wiem, czy moje serce zdąży pomieścić jeszcze jedną,
szokującą informację.
- Wal – naprawdę, chciałam brzmieć
kompletnie obojętnie, jednak sama wiedziałam, że marna ze mnie
aktorka, kiedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo drży mi głos.
- On nie uciekł stamtąd sam. Zrobili
to razem z Sophie.
Niall’s POV
Zerknąłem na zegarek i uśmiechnąłem
się mimowolnie. Od pół godziny razem z Soph mielimy bawić się na
naszym weselu i udawać super zakochanych i szczęśliwych. Kolejny
raz odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na dziewczynę naprzeciwko,
która z wielkim apetytem pałaszowała ciasto czekoladowe.
- W skali od jeden do dziesięć, jak
bardzo zawiedliśmy wszystkich i jak bardzo jesteśmy z tego powodu
zadowoleni? – spytała Sophie, nie przerywając jedzenia. Ponownie
uśmiechnąłem się szeroko i po chwili zastanowienia powiedziałem
pewnie:
- Jakiś miliard.
Usłyszałem chichot dziewczyny.
Siedzieliśmy w jakieś kawiarni, starając się nie zwracać na
siebie uwagi, co było i tak trudne, zważywszy na to jak
wyglądaliśmy. Póki co ukrywanie się przed paparazzi mieliśmy z
głowy, dlatego w spokoju jedliśmy swoje kawałki ciast, popijając
je herbatą. Dawno nie czułem się tak wyluzowany i wolny.
Dosłownie. Gdyby nie ona, nie wiem, czy miałbym wystarczająco
odwagi aby to zrobić. Po spotkaniu z Mags, myślałem o tym za
każdym razem, ilekroć w głowie pojawiła mi się jej twarz.
Nie wiedziałem jak teraz będzie
wyglądać moje życie. Nie miałem pojęcia jak będą wyglądać
moje stosunki z niedoszłą żoną i Mags. Co będzie z
Tylerem i jak bolesna będzie kastracja wykonana przez macochę
Sophie. Znałem tą bezwzględną babę i wiedziałem, że nie
popuści tego płazem ani pasierbicy, ani tym bardziej mi. Głośno
przełknąłem ślinę i instynktownie pogładziłem się po kroczu,
chcąc zapamiętać swój sprzęt. Sophie spojrzała na mnie i
ponownie wybuchła śmiechem.
- Wiesz jak bardzo mamy przerąbane? –
zapytałem, ignorując jej chichot. Pokiwała głową. – Co teraz?
– zapytałem poważnie, widząc, jak brunetka również staje się
spokojniejsza.
- Nie mam pojęcia, Niall. –
powiedziała, skupiając wzrok na mojej twarzy. Jej idealna fryzura
nieco się popsuła podczas biegu, jednak nie zmieniało to faktu, że
wciąż wyglądała pięknie i niejeden facet chciałby stanąć z
nią przed ołtarzem. – Po prostu żyjmy dalej. Bez presji
rodziców, menedżerów i całego, gównianego otoczenia. Może
niech będzie tak, jak...
- Przed narodzinami Tylera? –
zapytałem, a ona niemal niezauważalnie pokiwała głową. W duchu
cieszyłem się z takich obrotów sprawy, jednak wiedziałem, że to
nie rozwiąże naszych problemów. Wprawdzie mogliśmy w spokoju
zacząć żyć jak przyjaciele i zacząć związki od nowa z
właściwymi osobami, jednak wciąż musieliśmy pamiętać o synu. W
szczególności ja. Przecież nie mogłem dopuścić do tego, aby
młody wychowywał się w niepełnej rodzinie. Nawet, jeśli nie
kochałem jego matki. Czułem, że znów się pogubiłem. Znowu
pojawiła się narastająca frustracja i wielka niewiadoma
przyszłość. Zacisnąłem zęby. Czy rzeczywiście znów miałem
słuchać rozsądku, skoro to, co dziś zrobiliśmy, wydawało się
najlepszą decyzją z możliwych? Może teraz kolej na serce i
odzyskanie Mags, bez której wszystko, łącznie oddychaniem,
stawało się trudniejsze?
Moje rozmyślanie przerwał dźwięk
mojego telefonu, do którego po sekundzie dołączyła się komórka
Soph. Oboje spojrzeliśmy na wyświetlacze, a następnie na siebie.
- Bardzo źle? – zapytałem.
- Alice – skrzywiła się, przenosząc
wzrok na telefon. – U Ciebie?
- Liam.
Oboje wzięliśmy głęboki oddech.
- Dobra, na trzy. Lepiej żebyśmy
najgorsze mieli za sobą. – Sophie posłała mi pokrzepiający
uśmiech, po czym odliczyliśmy i w tym samym momencie odebraliśmy
połączenia.
- Niall, jesteś najbardziej pojebanym
facetem na świecie – usłyszałem głos przyjaciela. Skinąłem
głową na jego słowa, czekając na jego dalszy monolog. – Uciec z
własnego ślubu, niewiarygodne. Nie posądziłbym cię o ten chory
pomysł – ucichł, a ja zacząłem mieć wyrzuty sumienia. Serio
zawiodłem wszystkich? Kiedy już formowałem w głowie mowę
obronną, Liam postanowił coś dodać:
- Dobra robota, stary. Mam nadzieję,
że teraz wszystko wróci do normy.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem
cholerną nadzieję, że słowa Liama okażą się prorocze.
Mags' POV
Od kilku minut wpatrywałam się w
telefon, kolejny raz analizując rozmowę Penelope. Chyba wciąż
nie potrafiłam uwierzyć w jej wersję o ucieczce Nialla sprzed
ołtarza. To było kompletnie niedorzeczne! Niall jakiego znałam, na
pewno nie dopuściłby się takiego czegoś. Właśnie, znałam.
Czy to możliwe, żeby w ciągu tego okresu, w którym nie byliśmy
ze sobą, ktoś mógł zmienić się do tego stopnia, żeby podjąć
decyzję, za którą mógł słono zapłacić? Przecież nie wyglądał
na takiego, kiedy jeszcze wczoraj tuliłam się do jego boku i
próbowałam zapamiętać każdy szczegół jego sposobu bycia,
uśmiechu, marszczenia nosa, czy głębi jego niebieskich oczu.
Cholera, dlaczego to wszystko było takie porąbane?!
- Spakowana? – z letargu wyrwał mnie
obojętny głos Mateusza opierającego się o framugę. Wolno
spojrzałam w jego stronę. Chciało mi się płakać – najbliższa
osoba, którą miałam w tym całym gównie, teraz traktowała mnie
jak swojego największego wroga. Śmierć wspólnego przyjaciela
paradoksalnie sprawiła, że zamiast łączyć się w bólu i razem
przeżywać żałobę, traktujemy siebie jak nowo poznane osoby. To
znaczy, Mateusz. Ja wciąż próbowałam ocieplić nasze stosunki,
jednak powoli odpuszczałam nie widząc rezultatów. To wykańczało
mnie psychicznie, a raczej to, co z niej zostało.
Skupiłam swój wzrok na jego oczach,
dostrzegając w nich zalążek nadziei na poprawę. Ból mieszkał
się z żalem. Żalem, że przygoda w Ealing dobiega końca, podobnie
jak nasza przyjaźń. To bolało, cholernie.
- Długo będziemy traktować się tak
obojętnie? Dobija mnie to. – skupiłam wzrok na swoich dłoniach,
w których wciąż trzymałam telefon. W odpowiedzi dostałam wymowne
milczenie, które skwitowałam jako brak jakichkolwiek nadziei na
poprawę. Jak się okazało, nie myliłam się.
- Zdania nie zmienię – powiedział z
lekkim drżeniem. – Mam nadzieję, że do jutrzejszego wieczoru
zabierzesz te wszystkie rzeczy. O siódmej spotykam się z Wilsonem,
żeby oddać mu klucze.
Naszą oficjalną wymianę zdań
przerwała wpadająca do pokoju, niczym burza, Penelope. Spojrzałam
na jej krótką, czerwoną sukienkę, której ramiączka zasłaniały
staranne brązowe fale. W rękach trzymała swoje ulubione, złote
Louboutiny z limitowanej kolekcji. Uspokoiła swój oddech, po czym
ciężko klapnęła na krzesło.
- Boże, ja nie wiem. Chyba dziś
wszyscy celebrują dzień biegaczy – powiedziała, masując sobie
stopy.
- Chcesz powiedzieć… - zaczął
podejrzliwie Mateusz, jednak dziewczyna natychmiast mu przerwała.
- Tak, biegłam, z tego cholernego
kościoła, prosto do waszego domu. Tak, całe dwanaście kilometrów
– dodała, pokazując nam czarne jak smoła stopy. Zaskoczona
wpatrywałam się w przyjaciółkę, czując, że naprawdę już nic
mnie nie zdziwi. Jak ona to robiła? – Ale jazda, co? Najlepsze
jest to, że nikt nie ma pojęcia, gdzie oni teraz znajdują –
pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Podróż poślubna? – zapytał
kąśliwie kuzyn, nie omieszkując zaszczycić mnie pogardliwym
spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi, pierwszy raz od dawna stwierdzając,
że odkąd zginął Josh, Mateusz był ostatnim kutasem. I dupkiem.
- Co? – tym razem to Pen wlepił
wzrok z Mateusza i pokręciła głową z dezaprobatą. – Czy ty
przeglądałeś dziś wiadomości, idioto?! Piszą o tym nawet na
BBC! – powiedziała jednym tchem. Cmoknęła zniecierpliwiona i
widząc pytające spojrzenie chłopaka, dodała: - Niall z Sophie
zwiali z kościoła, zanim ksiądz zdążył dokończyć mowę
otwarcia, czy coś. Wiem, bo sama to widziałam. Podwójny bojkot.
Totalna padaka.
Usłyszałam, jak Mateusz cicho wciąga
powietrze, wyraźnie zaskoczony tą informacją. Nie on jeden. Kiedy
znów usłyszałam tą wiadomość od niej, ponownie moja szczęka
niemal zetknęła się z podłogą. To było takie porąbane.
- Zresztą, później o tym pomyślimy.
Teraz zajmiemy się twoją przeprowadzką i planem jak was pogodzić
Mattym.
- Ja to słyszę – mruknął.
- Miałeś – prychnęła. – Kiedy
przestaniecie zachowywać się jak dzieci? Nie tylko ty jesteś
zraniony, Matty! Ona i ja także. Nie możesz jej wiecznie obwiniać
za wypadek, który był po prostu tragicznym zbiegiem okoliczności!
- Daj mi spokój – Mateusz powiedział
ze złością, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął za
ścianą.
- Cóż, popracujemy nad tym później
– przerzuciła do tyłu włosy, kompletnie nie przejmując się
wcześniejszą wymianą zdań. – Gadałam z Ramosem. Przed
południem spotyka się z tą babą i podpisuje dokumenty wynajmu, a
potem możesz się wprowadzać. Bez obaw, załatwiłam ci tragarzy –
ciągnęła, nie zważając na to, że od kilku minut próbuję
przerwać jej monolog. – A właśnie, zapomniałabym. Od
poniedziałku chodzisz na terapię.
- Co? – poderwałam się z łóżka,
obdarzając zszokowanym wzrokiem Penelope, która wzruszyła
ramionami.
- Te-ra-pia – powiedziała. –
Obiecałam Margo, że zaczniesz uczęszczać do jakiegoś zajebiście
skutecznego psychiatry, który pomoże ci uporać się ze stresem
pourazowym. Gdyby nie to, nadal byś leżała w tym głupim szpitalu
i popadała w skrajną depresję.
- Dzięki, że sama podejmuje decyzje –
mruknęłam sarkastycznie. – Umiem o siebie zadbać, Pen.
- Jasne – ziewnęła. – Gdyby tak
było, nie miałabyś tak porąbanego życia. Zresztą, nie będę
cię już dobijać. Jutro zaczynasz nowe życie. Może znajdzie się
w nim miejsce dla Nialla, który w końcu się dowie, że ten mały
dzieciak nie jest jego - spojrzała na mnie wymownie.
Wczoraj próbowałam, pomyślałam. Z
marnym skutkiem. Wciąż nie powiedziałam jej o spotkaniu w
apartamencie Nialla. Może to i lepiej? To była najbardziej intymna
i sekretna rzecz, jaka zdarzyła się w moim życiu w ostatnim
czasie. I nie chciałam się z nikim dzielić moimi prywatnymi
chwilami szczęścia. Bo to były ostatnimi czasy jedyne momenty,
kiedy zapominałam o wszystkim i cieszyłam się z każdej sekundy
życia, które było powalone jak nigdy wcześniej.
Liam's POV
- Z drugiej strony szkoda, że ta cała
szopka nie wypaliła. Naprawdę chciałem pobawić się w końcu na
czyimś weselu – westchnąłem, biorąc jedno z kartonów Mags.
Penelope pozostała nieugięta i pod groźbą sprzedania prasie moich
nagich zdjęć, razem z Harrym postanowiliśmy pomóc przyjaciółce w
przeprowadzce. Oczywiście, że nie kierowały mną tylko groźby
tej powalonej dziewczyny. Czas spędzony z Mags też mi
rekompensował stracone godziny, kiedy tylko razem zamknęliśmy się
w łazience i zapaliliśmy cholernie mocnego skręta.
Po kilku buchach przyjemnej roślinki,
w końcu postanowiliśmy zacząć przeprowadzkę. Dziwnie się
czułem, wiedząc, że już nigdy nie będzie nam dane spotkać się
w tym domu i upić się, obejrzeć film, albo po prostu pogadać.
Miałem wrażenie, że tylko Ealing i mieszkający tutaj przyjaciele
sprawili, że nie zwariowałem do końca w tej przeklętej show –
biznesowej dżungli. Znajomi poza branżą byli cenni niczym złoto,
dlatego trochę bolało to, że wraz z opuszczeniem murów tego domu
skończy się jakaś epoka – nasze beztroskie, szczeniackie
wybryki, pierwsze miłości, alkohol i inne używki przejdą do
historii, a te czasy będę wspominał niemalże ze czcią.
Po piętnastu minutach ponownie
wróciłem do pokoju Mags, czując ulgę, że czeka mnie ostatni
karton do zniesienia. Przetarłem skrawkiem koszulki strużkę potu,
która pojawiła się na mojej skroni i zbliżyłem się do pudła.
Kiedy je podnosiłem, spod spodu wypadła jakaś pomięta kartka.
Westchnąłem i odkładając karton, schyliłem się, aby wyrzucić
papier, jednak widząc logo laboratorium medycznego, moja ciekawość
i pewność siebie spowodowana zielskiem sprawiły, że czym prędzej
rozprostowałem kartkę. Wodziłem wzrokiem po każdym zdaniu, które
powodowały, że moje źrenice gwałtownie zaczęły się rozszerzać.
Mags' POV
- To już ostatnie – powiedział
Harry, opadając na kanapę w moim mikrosalonie. Chwilę później
przy moim boku pojawił się Ramos, ubrany w swój adwokacki
uniform, składający się z idealnie skrojonej koszuli Armaniego,
która okalana była garniturem Hugo Bossa. Naprawdę, w tym wydaniu
wyglądał niesamowicie seksownie i gdyby nie to, że a) byłam
strasznie zmęczona tym dniem i b) moje serce wciąż należało do
Nialla, mogłabym spędzić z nim uroczy wieczór nie tylko przy
kolacji ze świecami. Czułam, że Dan chce czegoś więcej,
jednocześnie zdając sobie sprawę, że w najbliższym czasie nie
będę mogła mu tego dać. Nie chciałam ranić i jego, miałam już
dość kłopotów na głowie. Być może teraz powinnam odpocząć
od swoich zawirowań miłosnych, kiedy i tak dostatecznie już
wariuje z powodu ostatnich wydarzeń.
- Gdzie Liam? - zapytałam,
ignorując dłoń Dana spoczywającą na moim ramieniu. Doskonale
widziałam jak brwi Harry'ego unoszą się ku górze, widząc gest
Ramosa, jednak, dzięki Bogu, postanowił powstrzymać się od
komentarzy na ten temat. Kiedy ponowiłam pytanie, wzruszył
ramionami, mówiąc, że miał do załatwienia jakąś sprawę na
mieście. Zastanawiałam się jaki biznes można załatwić w
niedzielny wieczór, jednak sekundę później uświadomiłam sobie,
że showbiznes nigdy nie śpi. Zresztą, nie wnikałam, jego życie,
jego sprawy i obowiązki.
Po kilku minutach niezobowiązującej
gadki o niczym, w końcu z ulgą pożegnałam obu facetów.
Doskonale widziałam ociągającego się Dana, jednak po stukrotnym
zapewnieniu, że dam sobie radę i zadzwonię do niego z samego rana,
w końcu z ogromnym żalem, wyszedł z mieszkania. Kiedy usłyszałam
trzask, opadłam na kanapę, gdzie kilka minut wcześniej siedział
Harry i zatopiłam się we własnych myślach. Tego mi było trzeba –
ciszy i spokoju. To był odpowiedni czas na zrobienie prywatnego
rachunku sumienia i wytknięcia sobie wszystkich błędów.
Rozłożyłam się wygodnie i wytężyłam umysł. Mój dorobek z
ostatniego miesiąca? Śmierć przyjaciela, szpecące blizny na
większej powierzchni ciała, nienawiść kuzyna, prawnik, z którym
przeżyłam całkiem niezły seks, były chłopak z którym spędziłam
przedwczorajszy wieczór, który później uciekł sprzed ołtarza z
matką nie swojego dziecka. Gdzieś w tej całej plątaninie był
jeszcze skruszony Zayn, załamana Cailin i przyjaciele bojący się
przyznać się do tego, że poniekąd miałam zły wpływ na ich
życie i decyzje. Boże, byłam taka beznadziejna. Z nogami
położonymi na stoliku do kawy, w ciszy obserwowałam szare niebo
Londynu, którego urok dzielnie reprezentowały latarnie i migoczące
światła centrum. Zawsze fascynował mnie ten widok; nie inaczej
było tym razem. Zawsze było w tym coś intrygującego i
jednocześnie pociągającego. Myślami wróciłam do momentów,
kiedy razem z Joshem skradaliśmy się na dach jednej ze starych
fabryk gdzieś w Hackney i oglądaliśmy zapierający dech w
piersiach zachód słońca, ilekroć pogoda postanowiła mile nas
zaskoczyć. To tam, zawsze rozmawialiśmy o sensie życia, co było
śmieszne, zważając na fakt, że Josh był człowiekiem najmniej
ogarniającym życie. Beztroska była jego drugim imieniem, jednak
ilekroć spotykaliśmy się na tym dachu, potrafił mówić mądrze i
z sensem, dlatego też przywołałam sobie jego słowa podczas
jednego z naszych spotkań.
Twoje życie wcale nie musi tak
wyglądać, Mags. Każdy w swoim życiu przechodzi okres, kiedy nad
naszymi głowami problemy wiszą niczym chmura burzowa. Cierpienie i
troski nieraz będą ciosać tak jak piorun, jednak pamiętaj, że po
burzy zawsze wychodzi słońce. Nie jestem pewien kiedy u ciebie się
to skończy, ale wiem, że wyjdziesz na prostą szybciej niż
myślisz. Tylko przestań się do cholery poddawać. Bo poddanie się
to najgorsza porażka człowieka.
Dlatego w tamtym momencie
postanowiłam, że koniec z użalaniem się ze sobą. Najwyższy czas
doprowadzić się do porządku i chociaż wiedziałam, że mówiłam
to sobie nie pierwszy raz od dłuższego czasu, jednak postanowiłam
być konsekwentna jeżeli chciałam aby moje życie w końcu weszło
na właściwy tor. Limit zakrętów już dawno wykorzystałam, na
miłość boską. Czując napływ nowej energii postanowiłam, że
powinnam posłuchać Penelope i Margo, dlatego musiałam powiedzieć
Niallowi prawdę. Nie miałam już nic do stracenia.
Moje kontemplacje na kanapie przerwał
dzwonek do drzwi. Lekko podirytowana, w głowie układałam wiązankę
wyzwisk, która miała polecieć z stronę Penelope, która zapewne
stała pod drzwiami z butelką wina. Jakież było moje zdziwienie,
kiedy otwierając, moje serce zabiło milion razy szybciej, kiedy
dostrzegłam Nialla, bacznie mnie obserwującego.
- Cześć. – Jego głos sprawił,
że mój puls znów przyspieszył i stopniowo odbierało mi funkcje
życiowe.
- Co ty tu robisz? - zdążyłam
zapytać, zanim całkowicie odebrało mi mowę. Niall zamiast odpowiedzieć,
nonszalancko oparł się o framugę wciąż otwartych drzwi i znów
świdrował mnie wzrokiem.
- Chyba zapomniałaś mi o czymś
powiedzieć – powiedział wolno, podnosząc pomiętą kartkę na
wysokość moich oczu.
Wszystkie moje zdolności życiowe
odeszły w zapomnienie i jedynym dowodem, że jeszcze nie umarłam,
było moje bijące do granic możliwości serce i wzrok, który z
przerażeniem lustrował treść sekretu, do którego dopiero co
dojrzałam aby go wyjawić.
Szkoda, że odkrył go zanim zdążyłam
to zrobić.
O Boże, on mnie zabije.
___________________________
Od razu Was przepraszam za ten chłam, który właśnie przeczytaliście. Rozdział nie miał tak wyglądać, wszystko przez mojego laptopa, który się rozwalił i wessał nie wiadomo gdzie wszystkie moje foldery, łącznie z gotowymi rozdziałami. Jestem wściekła na siebie, bo mogłam wcześniej pomyśleć i gdzieś zgrać to na pendrive, czy coś, a tak w wyniku mojej głupoty, musiałam pisać rozdział z pamięci. Boże, miej mnie w opiece.
Druga sprawa - nie wiem czy dam radę dodać rozdział za równo tydzień, ponieważ zbliża się sesja na mojej uczelni i mam totalne kongo i gorący okres, także proszę o wyrozumiałość :)
Do szybkiego zobaczenia! Życzcie mi weny i zdania tych cholernych egzaminów w pierwszym terminie :D
Love, Mags x
‘